Improwizacja [Dziady cz.III]

KONRAD

(po długim milczeniu)

Samotność – cóż po ludziach, czym śpiewak dla ludzi?

Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha,

Obejmie okiem wszystkie promienie jej ducha?

Nieszczęsny, kto dla ludzi głos i język trudzi:

Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie;

Myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie,

A słowa myśl pochłoną i tak drżą nad myślą,

Jak ziemia nad połkniętą, niewidzialną rzeką.

Z drżenia ziemi czyż ludzie głąb nurtów dociek,

Gdzie pędzi, czy się domyślą? –

Uczucie krąży w duszy, rozpala się, żarzy,

Jak krew po swych głębokich, niewidomych cieśniach;

Ile krwi tylko ludzie widzą w mojej twarzy,

Tyle tylko z mych uczuć dostrzegą w mych pieśniach,

 

Pieśni ma, tyś jest gwiazdą za granicą świata!

I wzrok ziemski, do ciebie wysłany za gońca,

Choć szklanne weźmie skrzydła, ciebie nie dolata,

Tylko o twoję mleczną drogę się uderzy;

Domyśla się, że to słońca,

Lecz ich nie zliczy, nie zmierzy.

Wam, pieśni, ludzkie oczy, uszy niepotrzebne; –

Płyńcie w duszy mej wnętrznościach,

Świećcie na jej wysokościach,

Jak strumienie podziemne, jak gwiazdy nadniebne.

 

Ty Boże, ty naturo! dajcie posłuchanie. –

Godna to was muzyka i godne śpiewanie. –

Ja mistrz!

Ja mistrz wyciągam dłonie!

Wyciągam aż w niebiosa i kładę me dłonie

Na gwiazdach jak na szklannych harmoniki kręgach.

To nagłym, to wolnym ruchem,

Kręcę gwiazdy moim duchem.

Milijon tonów płynie; w tonów milijonie

Każdy ton ja dobyłem, wiem o każdym tonie;

Zgadzam je, dzielę i łączę,

I w tęcze, i w akordy, i we strofy plączę,

Rozlewam je we dźwiękach i w błyskawic wstęgach. –

 

Odjąłem ręce, wzniosłem nad świata krawędzie,

I kręgi harmoniki wstrzymały się w pędzie.

Sam śpiewam, słyszę me śpiewy –

Długie, przeciągłe jak wichru powiewy,

Przewiewają ludzkiego rodu całe tonie,

Jęczą żalem, ryczą burzą,

I wieki im głucho wtórzą;

A każdy dźwięk ten razem gra i płonie,

Mam go w uchu, mam go w oku,

Jak wiatr, gdy fale kołysze,

Po świstach lot jego słyszę,

Widzę go w szacie obłoku.

Boga, natury godne takie pienie!

Pieśń to wielka, pieśń-tworzenie.

Taka pieśń jest siła, dzielność,

Taka pieśń jest nieśmiertelność!

Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę,

Cóż Ty większego mogłeś zrobić – Boże?

Patrz, jak te myśli dobywam sam z siebie,

Wcielam w słowa, one lecą,

Rozsypują się po niebie,

Toczą się, grają i świecą;

Już dalekie, czuję jeszcze,

Ich wdziękami się lubuję,

Ich okrągłość dłonią czuję,

Ich ruch myślą odgaduję:

Kocham was, me dzieci wieszcze!

Myśli moje! gwiazdy moje!

Czucia moje! wichry moje!

W pośrodku was jak ojciec wśród rodziny stoję,

Wy wszystkie moje!

Depcę was, wszyscy poeci,

Wszyscy mędrce i proroki,

Których wielbił świat szeroki.

Gdyby chodzili dotąd śród swych dusznych dzieci,

Gdyby wszystkie pochwały i wszystkie oklaski

Słyszeli, czuli i za słuszne znali,

I wszystkie sławy każdodziennej blaski

Promieniami na wieńcach swoich zapalali,

Z całą pochwał muzyką i wieńców ozdobą,

Zebraną z wieków tyla i z pokoleń tyla,

Nie czuliby własnego szczęścia, własnej mocy,

Jak ja dziś czuję w tej samotnej nocy:

Kiedy sam śpiewam w sobie,

Śpiewam samemu sobie.

Tak! – czuły jestem, silny jestem i rozumny. –

Nigdym nie czuł, jak w tej chwili –

Dziś mój zenit, moc moja dzisiaj się przesili,

Dziś poznam, czym najwyższy, czylim tylko dumny;

Dziś jest chwila przeznaczona,

Dziś najsilniej wytęzę duszy mej ramiona –

To jest chwila Samsona,

Kiedy więzień i ślepy dumał u kolumny.

Zrzucę ciało i tylko jak duch wezmę pióra –

Potrzeba mi lotu,

Wylecę z planet i gwiazd kołowrotu,

Tam dojdę, gdzie graniczą Stwórca i natura.

 

I mam je, mam je, mam – tych skrzydeł dwoje;

Wystarczą:- od zachodu na wschód je rozszerzę,

Lewym o przeszłość, prawym o przyszłość uderzę.

I dojdę po promieniach uczucia – do Ciebie!

I zajrzę w uczucia Twoje,

O Ty! o którym mówią, że czujesz na niebie.

Jam tu, jam przybył, widzisz, jaka ma potęga,

Aż tu moje skrzydło sięga.

Lecz jestem człowiek, i tam, na ziemi me ciało;

Kochałem tam, w ojczyźnie, serce me zostało, –

Ale ta miłość moja na świecie,

Ta miłość nie na jednym spoczęła człowieku

Jak owad na róży kwiecie:

Nie najednej rodzinie, nie na jednym wieku.

Ja kocham cały naród! – objąłem w ramiona

Wszystkie przeszłe i przyszłe jego pokolenia,

Przycisnąłem tu do łona,

Jak przyjaciel, kochanek, małżonek, jak ojciec:

Chcę go dźwignąć, uszczęśliwić,

Chcę nim cały świat zadziwić,

Nie mam sposobu i tu przyszedłem go dociec.

Przyszedłem zbrojny całą myśli władzą,

Tej myśli, co niebiosom Twe gromy wydarła,

Śledziła chód Twych planet, głąb morza rozwarła –

Mam więcej, tę Moc, której ludzie nie nadadzą,

Mam to uczucie, co się samo w sobie chowa

Jak wulkan, tylko dymi niekiedy przez słowa.

I Mocy tej nie wziąłem z drzewa edeńskiego,

Z owocu wiadomości złego i dobrego;

Nie z ksiąg ani z opowiadań,

Ani z rozwiązania zadań,

Ani z czarodziejskich badań.

Jam się twórcą urodził:

Stamtąd przyszły siły moje,

Skąd do Ciebie przyszły Twoje,

Boś i Ty po nie nie chodził:

Masz, nie boisz się stracić; i ja się nie boję.

Czyś Ty mi dał, czy wziąłem, skąd i Ty masz – oko

Bystre, potężne: w chwilach mej siły – wysoko

Kiedy na chmur spójrzę szlaki

I wędrowne słyszę ptaki,

Żeglujące na ledwie dostrzeżonym skrzydle;

Zechcę i wnet je okiem zatrzymam jak w sidle –

Stado pieśń żałośną dzwoni,

Lecz póki ich nie puszczę, Twój wiatr ich niezgoni.

Kiedy spójrzę w kometę z całą mocą duszy,

Dopóki na nią patrzę, z miejsca się nie ruszy.

Tylko ludzie skazitelni,

Marni, ale nieśmiertelni,

Nie służą mi, nie znają – nie znają nas obu,

Mnie i Ciebie.

Ja na nich szukam sposobu

Tu, w niebie.

Tę władzę, którą mam nad przyrodzeniem,

Chcę wywrzeć na ludzkie dusze,

Jak ptaki i jak gwiazdy rządzę mym skinieniem,

Tak bliźnich rozrządzać muszę.

Nie bronią – broń broń odbije,

Nie pieśniami – długo rosną,

Nie nauką – prędko gnije,

Nie cudami – to zbyt głośno.

Chcę czuciem rządzić, które jest we mnie;

Rządzić jak Ty wszystkimi zawsze i tajemnie:

Co ja zechcę, niech wnet zgadną,

Spełnią,tym się uszczęśliwią,

A jeżeli się sprzeciwią,

Niechaj cierpią i przepadną.

Niech ludzie będą dla mnie jak myśli i słowa,

Z których, gdy zechcę, pieśni wiąże się budowa; –

Mówią, że Ty tak władasz!

Wiesz, żem myśli nie popsuł, mowy nie umorzył;

Jeśli mnie nad duszami równą władzę nadasz,

Ja bym mój naród jak pieśń żywą stworzył,

I większe niżli Ty zrobiłbym dziwo,

Zanuciłbym pieśń szczęśliwą!

 

Daj mi rząd dusz! – Tak gardzę tą martwą budową,

Którą gmin światem zowie i przywykł ją chwalić,

Żem nie próbował dotąd, czyli moje słowo

Nie mogłoby jej wnet zwalić.

Lecz czuję w sobie, że gdybym mą wolę

Ścisnął, natężył i razem wyświecił,

Może bym sto gwiazd zgasił, a drugie sto wzniecił –

Bo jestem nieśmiertelny! i w stworzenia kole

Są inni nieśmiertelni; – wyższych nie spotkałem. –

Najwyższy na niebiosach! – Ciebie tu szukałem,

Ja najwyższy z czujących na ziemnym padole.

Nie spotkałem Cię dotąd – żeś Ty jest, zgaduję;

Niech Cię spotkam i niechaj Twą wyższość uczuję –

Ja chcę władzy, daj mi ją, lub wskaż do niej drogę!

O prorokach, dusz władcach, że byli, słyszałem,

I wierzę; lecz co oni mogli, to ja mogę,

Ja chcę mieć władzę, jaką Ty posiadasz,

Ja chcę duszami władać, jak Ty nimi władasz.

(Długie milczenie)

(z ironią)

Milczysz, milczysz! wiem teraz, jam Cię teraz zbadał,

Zrozumiałem, coś Ty jest i jakeś Ty władał. –

Kłamca, kto Ciebie nazywał miłością,

Ty jesteś tylko mądrością.

Ludzie myślą, nie sercem, Twych dróg się dowiedzą;

Myślą, nie sercem, składy broni Twej wyśledzą –

Ten tylko, kto się wrył w księgi,

W metal, w liczbę, w trupie ciało,

Temu się tylko udało

Przywłaszczyć część Twej potęgi.

Znajdzie truciznę, proch, parę,

Znajdzie blaski, dymy, huki,

Znajdzie prawność, i złą wiarę

Na mędrki i na nieuki.

Myślom oddałeś świata użycie,

Serca zostawiasz na wiecznej pokucie,

Dałeś mnie najkrótsze życie

I najmocniejsze uczucie. –

 

(Milczenie)

 

Czym jest me czucie?

Ach, iskrą tylko!

Czym jest me życie?

Ach, jedną chwilką!

Lecz te, co jutro rykną, czym są dzisiaj gromy?

Iskrą tylko.

Czym jest wieków ciąg cały, mnie z dziejów wiadomy?

Jedną chwilką.

Z czego wychodzi cały człowiek, mały światek?

Z iskry tylko.

Czym jest śmierć, co rozprószy myśli mych dostatek?

Jedną chwilką.

Czym był On, póki światy trzymał w swoim łonie?

Iskrą tylko.

Czym będzie wieczność świata, gdy On go pochłonie?

Jedną chwilką.

 

GŁOS Z LEWEJ STRONY

 

Wsiąść muszę

Na duszę

Jak na koń,

Goń! goń

W cwał, w cwał!

 

GŁOS Z PRAWEJ

 

Co za szał!

Brońmy go, brońmy,

Skrzydłami osłońmy

Skroń

 

 

Chwila i iskra, gdy się przedłuża, rozpala –

Stwarza i zwala.

Śmiało, śmiało! tę chwilę rozdłużmy, rozdalmy,

Śmiało, śmiało! tę iskrę rozniećmy, rozpalmy –

Teraz – dobrze – tak. Jeszcze raz Ciebie wyzywam,

Jeszcze po przyjacielsku duszę Ci odkrywam.

Milczysz, – wszakżeś z Szatanem walczył osobiście?

Wyzywam Cię uroczyście.

Nie gardź mną, ja nie jeden, choć sam tu wzniesiony.

Jestem na ziemi sercem z wielkim ludem zbratan,

Mam ja za sobą wojska, i mocy, i trony;

Jeśli ja będę bluźnierca,

Ja wydam Tobie krwawszą bitwę niźli Szatan:

On walczył na rozumy, ja wyzwę na serca.

Jam cierpiał, kochał, w mękach i miłości wzrosłem;

Kiedyś mnie wydarł osobiste szczęście,

Na własnej piersi ja skrwawiłem pięście,

Przeciw Niebu ich nie wzniosłem.

 

GŁOS

 

Rumaka

Przedzierzgnę w ptaka.

Orlimi pióry

Do góry!

W lot!

 

GŁOS

 

Gwiazdo spadająca!

Jaki szał

W otchłań cię strąca

Teraz duszą jam w moję ojczyznę wcielony?

Ciałem połknąłem jej duszę,

Ja i ojczyzna to jedno.

Nazywam się Milijon – bo za milijony

Kocham i cierpię katusze.

Patrzę na ojczyznę biedną,

Jak syn na ojca wplecionego w koło;

Czuję całego cierpienia narodu,

Jak matka czuje w łonie bole swego płodu.

Cierpię, szaleję – a Ty mądrze i wesoło

Zawsze rządzisz,

Zawsze sądzisz,

I mówią, że Ty nie błądzisz!

Słuchaj, jeśli to prawda, com z wiarą synowską

Słyszał, na ten świat przychodząc,

Że Ty kochasz; – jeżeliś Ty kochał świat rodząc,

Jeśli ku zrodzonemu masz miłość ojcowską; –

Jeżeli serce czułe było w liczbie źwierząt,

Któreś Ty w arce zamknął i wyrwał z powodzi;

Jeśli to serce nie jest potwór, co się rodzi

Przypadkiem, ale nigdy lat swych nie dochodzi;

Jeśli pod rządem Twoim czułość nie jest bezrząd,

Jeśli w milijon ludzi krzyczących “ratunku!”

Nie patrzysz jak w zawiłe zrównanie rachunku; –

Jeśli miłość jest na co w świecie Twym potrzebną

I nie jest tylko Twoją omyłką liczebną…

 

GŁOS

 

Orła w hydrę!

Oczy mu wydrę.

Do szturmu daléj!

Dymi! pali!

Ryk, grzmot!

 

GŁOS

 

Z jasnego słońca

Kometo błędu!

Gdzie koniec twego pędu?

Bez końca, bez końca!

 

 

Milczysz! – Jam Ci do głębi serce me otworzył

Zaklinam, daj mi władzę – jedna część jej licha,

Część tego, co na ziemi osiągnęła pycha,

Z tą jedną cząstką ileż ja bym szczęścia stworzył!

Milczysz! – nie dasz dla serca, dajże dla rozumu. –

Widzisz, żem pierwszy z ludzi i z aniołów tłumu,

Że Cię znam lepiej niźli Twoje archanioły,

Wart, żebyś ze mną władzą dzielił się na poły –

Jeślim nie zgadł, odpowiedz – milczysz! ja nie kłamię.

Milczysz i ufasz, że masz silne ramię –

Wiedz, że uczucie spali, czego myśl nie złamie –

Widzisz to moje ognisko: – uczucie,

Zbieram je, ściskam, by mocniej pałało,

Wbijam w żelazne woli mej okucie,

Jak nabój w burzące działo.

 

GŁOS

 

Ognia! pal!

 

 

GŁOS

 

Litość! żal!

 

 

 

Odezwij się, – bo strzelę przeciw Twej naturze;

Jeśli jej w gruzy nie zburzę,

To wstrząsnę całym państw Twoich obszarem;

Bo wystrzelę głos w całe obręby stworzenia:

Ten głos, który z pokoleń pójdzie w pokolenia:

Krzyknę, ześ Ty nie ojcem świata, ale…

 

GŁOS DIABŁA

Carem!

 

(Konrad staje chwilę, słania się i pada)

 

DUCHY Z LEWEJ STRONY

PIERWSZY

Depc, chwytaj!

 

DRUGIi

Jeszcze dysze.

 

PIERWSZY

Omdlał, omdlał, a nim

Przebudzi się, dodusim.

 

DUCH Z PRAWEJ STRONY

Precz – modlą się za nim.

 

DUCH Z LEWEJ

Widzisz, odpędzają nas.

 

PIERWSZY Z LEWEJ

Ty bestyjo głupial

Nie pomogłeś mu słowo ostatnie wyrzygnąć,

Jeszcze o jeden stopień w dumę go podzwignąć!

Chwila dumy – ta czaszka już byłaby trupia.

Być tak blisko tej czaszki i nie można deptać!

Widzieć krew w jego ustach, i nie można chłeptać!

Najgłupszy z diabłów, tyś go wypuścił w pół drogi.

 

DRUGI

Wróci się, wróci

 

PIERWSZY

Precz stąd – bo wezmę na rogi

I będę cię lat tysiąc niosł, i w paszczę samą

Szatana wbiję.

 

DRUGI

Cha! cha! straszysz, ciociu! mamo!

Ja dziecko będę płakać –

(płacze)

masz –

(uderza rogiem)

A co, nie chybił?

Leć i nie wyłaź z piekła – aha, do dna przybił –

Rogi me, brawo, rogi –

 

PIERWSZY

Sacrédieu!

 

DRUGI

(uderza)

Masz.

 

PIERWSZY

W nogi.

(Słychać stukanie i klucz we drzwiach)

 

DRUGI DUCH

Pop, klecha, przyczajmy się i schowajmy rogi.