Komar, niewielkie licho

Komar, niewielkie licho, lecz bardzo czupurne.

Wyciągnąwszy różeczki i skrzydła poczwórne.

I żądełko krwi chciwe, latał ponad śpiącym

I „Krwi, krwi, krwi, [krwi!]” – wołał głosem bzykającym.

„Drżyj człowieku, wybiła ostatnia godzina,

Jestem Marat owadów, lotna gilotyna”.

Aż przebudził się człowiek, czatował po głosie

I za pierwszym ukłuciem pac, zabił [na] nosie.

Szedł z nieboszczykiem w okno, nie mógł znaleźć śladów

Tej lotnej gilotyny, Marata owadów,

Człowiek gniotąc go w palcach: „Nie budź śpiących, bracie,

Atomie terroryzm, owadów Maracie.

Kiedyś tak małe licho, nie rób tyle krzyku,

A kiedy chcesz ukąsić, kąsajże bez bzyku.

Jeśli ci krwi potrzeba, gdzie chcesz nos mi wtykaj.

Tylko, kiedyś tak mały, kąsaj, a nie bzykaj.”