Święta krowa

Mlekodajna, piękna, zdrowa,

Żyła kiedyś zwykła krowa.

Z przodu żarła trawę z sieczką,

A z tyłu dawała mleczko.

Dawała je w zimie, w lecie,

Uwielbiali krowę kmiecie.

Prawie hołd składali krowie,

Aż jej przewrócili w głowie.

Uwierzyła że jest święta

I zrobiła się nadęta,

Okrąglejsza od balona,

I jakaś taka natchniona…

Poszedł ją wydoić Wicek,

A krowa w krzyk: – Won od cycek!

W ziemię bij przede mną głową,

Jestem bowiem świętą krową!

Przyjechał krówski pan likarz,

– Co ty tak – powiada – brykasz?

Krowa, nie speszona wcale,

– Odejdź – mówi – konowale,

Właśnie czuję, że powoli

Dostaję już aureoli!

– Nieraz – rzekł lekarz – przy wzdęciu

Szajba odbija bydlęciu,

Nie bierz żeż, durny bawole,

Tej szajby za aureolę,

I posłuchaj mojej rady –

Zrób ze dwa lub trzy przysiady,

Bo cię te gazy uśmiercą!

– Milcz – krowa na to – bluźnierco!

Nie chciała słuchać dyrektyw,

Bluzgała stekiem inwektyw,

Aż doktor, co nie miał czasu,

Zasunął jej szprycę z kwasu,

Poczem schował się w lucernie,

A ta krowa jak nie świernie!

(czyli jak nie zaświergoli)

I brzuch jej opadł powoli,

Znów zrobiła się zwyczajna,

Grzeczna, i w ogóle fajna…

Wniosek: żadne dyrektywy,

Nie zastąpią lewatywy!