Możem…

Możem Cię nigdy nie kochał tak szczerze…

Jak dziś, gdy jestem od ciebie daleki,

Kiedy nas dzielą i góry i rzeki…

W sercu mym bóstwo jakieś ciebie strzeże.

 

Jeżeli ludzie mogą się z oddali

Porozumiewać – a wierzę, że mogą

I że do ciebie powietrznianą drogą

Dochodzi głos mój, co się niemo żali:

 

To ty mnie słyszysz… Słyszysz moje skargi

Przeczuwasz boleść, co mą duszę tłoczy –

I wiesz, jak głodne twych oczu me oczy,

I wiesz, jak głodne twoich warg me wargi.

 

Oczekiwałem na dobra bezcenne

I dla nich wszystkie znosiłem ciężary;

Lecz nie ujrzałem wcielenia swej mary,

Ujrzałem wydmy i głazy kamienne.

 

Po złotych zorzach moje serce płacze –

I słyszę ciebie – z oddalenia słyszę –

I rzucam okrzyk w tę przestworną ciszę:

Przebaczam wszystkim – sobie nie przebaczę!

 

Jesteś jak bóstwo niewidzialne,

W którego istność duch pobożny wierzy,

Ale go z ziemskich nie dojrzy wybrzeży,

Chyba na jakieś mgnienie pożegnalne.