Ten cichy ogród o ścieżkach bezludnych…

Ten cichy ogród o ścieżkach bezludnych

Był mi prawdziwym ukojeniem ciszy –

Gdzie krzyków życia ni zjaw jeg brudnych

Oko nie dojrzy, ucho nie dosłyszy.

 

Rozkołysały się klonowe liście,

Cieniem padając w alej parku szmery –

W cienie zaś słońce przenika złociście

I ziemię zdobi jak skórę pantery.

 

Wiatr centkowaną tę skórę porusza –

Raz potęgując jej złoto, raz mroki:

W tym kołysaniu oczyszcza się dusza,

Aż-ci ją spokój przeniknie głęboki.

 

Bo tak się mrokiem oraz słońca złotem

Linia żywota wiecznie równoważy:

Bo tak nasz żywot z zieleni zywotem

W jasnowidzialną prawdę się kojarzy.

 

Jeno wyzwolon z wszelkiej nedzy żywej,

Idź za tym klonów zielonym sklepieniem,

W ścieżek dalekie wpatrzon perspektywy –

A wstaniesz olśnion swoim objawieniem.