Do siostry

Spałaś w trumnie snem własnym, tak cicho, po bosku,

Nie wiem, czy wszystkich naraz pozbawiona trosk?

W śmierci taka zdrobniała, niby lalka z wosku…

Kocham ten ubożuchny, ten zbolały wosk!

 

Trup jest zawsze samotny! Sam na sam z otchłanią!…

A właśnie ja – twój brat –

Suknię Tobie sprawiłem za dużą i tanią,

Suknię – na tamten świat!

 

W każdym zgonie tkwi zbrodnia, co snem się powleka.

Chociaż zbrodniarza brak…

Wszyscy winni są śmierci każdego człowieka!

O, tak! Na pewno – tak!

 

Winnych wskazać potrafię!… I nikt się nie broni!…

I ten – i ta – i ów!…

I ja sam! Ja – najbardziej, choć wiem, że i oni!

I ja – i oni znów…

 

Wina wszystkich naokół – milcząca, zbiorowa,

A my mówimy: los!

Niech od złego Bóg żywych i zmarłych zachowa!

Módlmy się o to w głos!

 

Tak się lękam, że jesteś wciąż głodna i chora,

Że złą otrzymam wieść –

I że przyjdziesz zza grobu któregoś wieczora

I szepniesz: “Daj mi jeść!”

 

I cóż wtedy odpowiem? Nic mówić nie trzeba!…

Niech mówi za mnie – Bóg!

Siostro! Już w całym świecie nie ma tego chleba,

Co by Cię karmić mógł!

 

Trumna twoja spoczęła w ciężarowym wozie,

Pamiętam nudny wóz.

A była niedorzeczność i drwina w tej zgrozie!

I był nieludzki mus!

 

Bałem się, że Cię żywcem oddamy mogile

W złym, letargicznym śnie.

I ktoś wtargnął do wozu i rzekł, że się mylę,

I uspokoił mnie.

 

Czekałem, aż wóz ruszy, by wlec Cię do miasta…

W skwar słońca skrzypnął wóz.

Drgnęła trumna, a była godzina dwunasta.

Żelazny zagrzmiał kłus!…

 

I sam nagle w tym słońcu musiałem pozostać.

Patrzyłem szynom w ślad…

Świat się zmniejszył na zawsze o twą drobną postać,

I zmalał cały świat!

 

I myśl wątła do mojej wsnuła się żałoby,

Niby pajęcza nić,

Myśl, że nie ma na świecie tak drogiej osoby,

Bez której nie można żyć!

 

Noc, przy zmarłych spędzona nazywa się – pusta!

Brak tego, o kim łkasz…

Zgniją oczy – i wyraz tych oczu – i usta.

Śmierć patrzy w kość, nie w twarz!…

 

Wiem, że gnijesz nabożnie i że wśród ciemnoty

Pośmiertny dźwigasz krzyż.

Lecz nie śmiem do podziemnej zaglądać Golgoty,

By sprawdzić, jak tam spisz?

 

Trup trzeźwieje – wyzuty z krwi i upojenia!

Już złudzeń – ani krzty!

A może Bóg omija twój zgręz bez imienia

I nie wie, że to – Ty?

 

Boże, odlatujący w obce dla nas strony,

Powstrzymaj odlot swój –

I tul z płaczem do piersi ten wiecznie krzywdzony,

Wierzący w Ciebie gnój!