Marsylianka

Nie będę więcej sławił żadnej z dam 

ani jej imię w śpiewnych strofach pieścił 

odkąd ujrzałem cię raz pierwszy tam 

w tym dziwnym, nigdy nie widzianym mieście 

 

pamiętam wieczór jak wytarty gwasz 

i w bramach domów przykucnięty przeraz 

gdym nagle w tłumie ujrzał twoją twarz 

i zrozumiałem że to właśnie t e r a z 

 

ulica drgała wijąc się jak wąż 

migotał witryn kolorowy miszmasz 

i wiatr dął słodszy niźli ust twych miąższ 

na których pręgą wyciśnięty krzyż masz 

 

i nagle tłumu obolały guz 

rozorał obłęd jak płomiennym zębem 

i ktoś olbrzymi rękę w górę wzniósł 

i w blachę słońca długo bił jak w bęben 

 

a potem nagi poplamiony bruk 

i bladych ludzi pierzchające garstki 

uniosłem w oczach tylko chust twych róg 

i twój niebieski kołnierz marynarski 

 

nie wiem czy znajdę gdzieś o tobie wiesc 

czy mi się tylko cała wśnisz w legendę – 

wiem, że cię zawsze muszę w sobie nieść

i w każdej twarzy już cię szukać będę 

 

śni mi się gorzki morskiej wody smak 

gdzie przepływ w portach liże barki barek 

i mam pod czaszką wieczny trzepot flag 

i serce w piersi skacze jak zegarek 

 

wiem to się stanie w jeden duszny zmierzch 

będę szedł tłumem i jak lampa migał 

aż się przeleje mój krzyk przez wierzch 

i miastem wstrząśnie jak olbrzymi dźwigar 

 

z rozpędu trzaśnie w moją głowę mur 

i nagle przejdzie mój ochrypły bas w alt 

ujrzę przed sobą biały chłodnik chmur 

a pod głowami nieba twardy asfalt 

 

wtedy o wtedy – – czuję szat twych wiew – 

i zapach rąk twych poznam każdą tkanką 

klękniesz i z twarzy mi obetrzesz krew – 

kochanko moja smukła marsylianko!