Klaskaniem mając obrzękłe prawice…

Klaskaniem mając obrzękłe prawice, 

Znudzony pieśnią lud wołał o czyny;

Wzdychały jeszcze dorodne wawrzyny,

Konary swemi wietrząc błyskawice.

Było w Ojczyźnie laurowo i ciemno

I już ni miejsca dawano ni godzin –

Dla nie czekanych powić i narodzin,

Gdy Boży palec zaświtał nade mną; 

Nie zdając liczby z rzeczy, które czyni, 

Żyć mi rozkazał w żywota pustyni!

 

Dlatego od was… o! laury nie wziąłem

Listka jednego, ni ząbeczka na liściu,

Prócz może cieniu chłodnego nad czołem

(Co nie należy wam — lecz słońca przyjściu);

Nie wziąłem od was nic o! wielkoduchy,

Prócz dróg zarosłych w piołun, mech i szalej,

Prócz ziemi, klątwą spalonej i nudy…

Samotny wszedłem i sam błądzę dalej.

 

Po-obracanych w przeszłość niepojętę–

A uwielbionę — spotkałem niemało,

W ostrogi rdzawe utrafiałem piętę

W ścieżkach, gdzie zbitych kul sporo padało!

Nieraz Obyczaj stary zawadziłem

Z wyszczerzonemi na jutrznię zębami,

Odziewajacy się na głowę pyłem,

By noc przedłuzył, nie zerwał ze snami.

 

Niewiast, zaklętych w umarłe formuły,

Spotkałem tysiąc i było mi smętno, 

Że wdzięków tyle widziałem — nieczuły!

Źrenicą patrząc na nie bez-namiętną.

Tej, tamtej rękę tknąwszy marmurowę,

Wzruszyłem fałdy ubrania kamienne,

A motyl nocny wzleciał jej nad głowę, 

Zadrżał i upadł… i odeszły senne…

 

I nic – nie wziąłem od nich w serca wnętrze,

Stawszy sie ku nim, jak one, bezwładny,

Tak samo grzeczny i zarówno żadny,

Że aż mi coraz szczęście niepojętsze!

– Czemu? dlaczego? w przesytu – Niedzielę

Przyszedłem witać i żegnac tak wiele…? 

Nic nie uniósłszy na sercu, prócz szaty –

Pytać was nie chcę i nie raczę: katy!…

 

Piszę – ot! czasem… piszę na Babylon

Do Jeruzalem! — i dochodzą listy —

To zaś mi mniejsza, czy bywam omylon,

Albo nie?… piszę pamiętnik artysty —

Ogryzmolony i w sobie pochylon —

Obłędny!… ależ wielce rzeczywisty!

 

Syn — minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku,

Co znika dzisiaj (iż czytane pędem)

Za panowania Panteizmu – druku,

Pod ołowianej litery urzędem-

I jak zdarzało się na rzymskim bruku,

Mając pod stopy katakomb korytarz,

Nad czołem słońce i jaw ufny w błędzie —

Tak znów odczyta on, co ty dziś czytasz,

Ale on spomni mnie… bo mnie nie będzie!