Jak powinno być w niebie

Jak powinno być w niebie wiem, bo tam bywałem.

U jego rzeki. Słysząc jego ptaki.

W jego sezonie: latem, zaraz po wschodzie słońca.

Zrywałem się i biegłem do moich tysiącznych prac,

A ogród był nadziemski, dany wyobraźni.

Życie spędziłem układając rytmiczne zaklęcia,

Tego co ze mną się działo nie bardzo świadomy

Ale dążąc, ścigając bez ustanku

Nazwę i formę. Myślę, że ruch krwi

Tam powinien być dalej triumfalnym ruchem

Wyższego, że tak powiem, stopnia. Że zapach lewkonii

I nasturcja i pszczoła i buczący trzmiel,

Czy sama ich esencja, mocniejsza niż tutaj,

Muszą tak samo wzywać do sedna, w sam środek

Za labiryntem rzeczy. Bo jakżeby umysł

Mógł zaprzestać pogoni, od Nieskończonego

Biorąc oczarowanie, dziwność, obietnicę?

Ale gdzie będzie ona, droga nam śmiertelność?

Gdzie czas, który nas niszczy i razem ocala?

To już za trudne dla mnie. Pokój wieczny

Nie mógłby mieć poranków i wieczorów.

A to już dostatecznie mówi przeciw niemu.

I zęby sobie na tym połamie teolog.