Miasto

Nad ruinami wstaje dzień, wędrowny grajek pustym oknom gra,

Z głową na bok schyloną skoczne tony ze skrzypki wywodzi.

A w oknie tylko niebo, gołębi miga ćma,

I tak w tej rannej ciszy świat nowy się rodzi.

 

I wiatr, gdy struny drutów pękły, martwe drzwi otwiera,

Na których klamce dotąd pozostał niezmyty

Ślad ręki przepadłego bez wieści bohatera,

I toczy po pokoju dziewczyny zabitej

Sczesany z włosów puch.

 

A serce bije. Słuchaj. Jest w tym dziw nad dziwy,

Że ono trwa, gdy wszystkie oczy patrzą – nowe,

Że wygrzebaną spod cegieł pokrywy,

Stopioną w ogniu na drzwiach wieszają podkowę

 

Na inne szczęście. Słuchaj. I radość, i wstyd

Żyć jeszcze raz, na nieobeszłej ziemi,

Powracać i ślubować, gdy zmarzły kasztan kwitł,

Winy dawne odkupić czynami lepszemi.

 

Bólu prawdziwy, sławo i niesławo,

Ty wielka, że godna jesteś jedynie milczenia,

Brzękiem słów pustych twego nie dotknie imienia,

Kto tęsknił, wie. Nie powie nic. Warszawo.

 

Poprzez węgierskie góry, sowieckie ugory

Szliśmy do ciebie. Znamy te noce nieludzkie,

Kiedy zgłodniałym oczom, przez otwarte chmury

Nie ty, lecz inne miasta jako stada judzkie

Jawiły się, skupione nad rzeką w dolinach.

 

Złych mocarstw świata były przed nami granice,

Krzywda ludzka i rozpacz, te same w innych śpiewały językach,

W twarz nam świeciły azjatyckie, zmęczone księżyce,

Lecz gdyśmy na siebie spojrzeli – twój wzrok nas spotykał.

 

O Bolesna. Na gruzach praskich grająca kapela,

Mosty w dymach i serce bijące – i to wszystko.

I los – jak niebo, kiedy się rozdziela

Linią ognistą.

 

Że po raz drugi kształt nam ludzki oblec dano

I witać światłem buchające wieki,

Ty, żyjący, nie pytaj tamtych, co to znaczy.

Z pól, gdzie hełmy im rdzawią topniejące śniegi,

Z barykad, z placów trawą zarosłych powstaną,

Życia twojego żaden ci z nich nie przebaczy.

 

Grajku poranny, komu ty tak grasz,

Tam są schody bez domu i piętra bez żywych.

– Tobie gram, najpiękniejsze z urojonych miast

I najsmutniejsze z prawdziwych.