O poezji, z powodu telefonów po śmierci Herberta

Nie powinna istnieć

ze względu na poczęcie,

embrion i poród,

szybkie dorastanie,

uwiąd i śmierć,

bo co jej do tego.

 

Nie może mieszkać

w alkowach serca,

w zgryźliwościach wątroby,

w sentencjach nerek,

ani w mózgu zdanym na łaskę tlenu.

 

Nie powinna istnieć, ale istnieje.

Ten, który jej służył,

leży zmieniony w rzecz

wydaną rozpadowi na sole i fosfaty,

zapadającą się

w swój dom chaosu.

 

Rano rozdzwoniły się telefony.

Kapelusze ze słomki, śliskich włókien, płótna

są przymierzane w lustrach

przed wyjściem na plażę.

Próżność i żądza dalej zajęte sobą.

 

Oswobodzona z majaków psychozy,

z krzyku ginących tkanek,

z męki wbitego na pal.

 

Wędruje światem.

Wiecznie jasna.