1
Leżymy na dnie błękitnym od ciszy.
Na pomostach regli wirujących w slonecznicach gwiazd,
na pomostach regli wirujących w meduzach słońca.
Pijemy żółtozielony obłok-trujący gaz.
A wieczory – ryby śliskich napomknień
ciężko łypiąc księźycem płyną dusznie na wprost
w codzienność bijąc – noc –
kotły złudzeń ogromne.
Żeglują przez wydmy lasów kłujące gwiazdami jak oset
i słychać, jak chodzi wiatr pełen tajemnic – boso.
2
Na skrzyżowaniach dróg przechodnie odarci z wichrów
szukają tablic przykazań w rytmie jaskółczych zgonów
i płoną
lasy podpalone lodowatą wodą nocy
i cichną
oczy zmęczone jak wilgi.
3
A nam: polipy wierzb chodzą powoli po rzekach,
wodorosty błyskawic chmurnie zarastają brzeg.
Nocą
nieustanny bieg
odpływów i przypływów dalekich.
4
To jest ogromny ocean.
Dzwonią chmury tłuczone na skraju lasu s-
– porcelanowe muszle głuchoty.
I czasem
gwiazdy opadające na dno – złotem.
Ocean.
Niebo powierzchnia umarła zamyka oddech.
Czekamy, aż pustka wydmie nas srebrnym powietrzem.
Ziemia – dno ciężkie i rodne
opadnie w dół.
5
Poszybujemy lekko, noce odpadną od nas,
od oczu.
Balony srebra – tryśniemy nad wybuch powierzchni,
pluśniemy w krzyk światła –
– przestrzeń.