Pożegnanie

Ten wieczór o sierści miękkiej gryzie ostrzej niż pies.

Cicho niebieski dzwonek gwiazdy wyszeptał rozstanie.

Przez laguny ptaków umarłych

spadają wąskie cięcia łez

kochanie.

Moje konie nie mają c złotych podków.

Odchodzę ślepy o rdzawym kosturze alej.

We mgle twój cień wyolbrzymiony kołysze drogę

wyjawiony przez okno

i pali

jak ostatecznej salwy – gwiazd błękitny ogień.

Trąbi woźnica dyliżansu,

po wydętych ulicach sypią się kroki jak piach

(ach, te konie bez podków kaleczą nogi o bruk)

i dmie w labirynt ulic samotność i wiatr i

(ach, te konie bez podków zaplątane w pytajniki dróg).

Tę drogę przez wiatr szeptaną, przez wiatr załkaną wywołać musisz.

Tragiczną drogę gestów,

tragiczną drogę pieśni, co spada jak kamień.

Świat zapadł nagle i zgłębiał,

jakby ktoś gwiazdę z nieba wyrwał i zdusił.