Cisza wieczorna

IV

 

Rozmiłowana, roztęskniona, 

Schodzi powoli od miesiąca

Zamykać Tatry w swe ramiona. 

 

Po halach srebrne krople strąca, 

Srebrzy potoków seledyny, 

Ciche pacierze szeptająca. 

 

Upłazy tuli w całun siny, 

Szkliwy, jak przędze te pajęcze; 

Blask żenie srebrny na gęstwiny. 

 

Blask żenie srebrny na przełęcze, 

Na wirchy, kopy, na grzebienie, 

Na przepaściste ścian poręcze

 

Blask naokoło srebrny żenie, 

Z nim wyczerpanie i omdlenie… 

 

 

 

V

 

Opadły Tatry i omdlały, 

Gdy na nie cisza rozmarzona

Płaszcz zarzuciła wiewny, biały; 

 

Gdy rozpostarła swe ramiona –

Srebrnej rozświetli mgławe smugi –

Garnące czoła gór do łona: 

 

Jak pas szeroki, jak pas długi, 

Od Lodowego do Krywania, 

A z nimi puszcze, stawy, strugi, 

 

Szczyt się przy szczycie ku niej słania… 

Ona omdlenie wciąż rozsiewa, 

Aż w tym bezkresie wyczerpania, 

 

Tuląc, się gdzieś do limby drzewa

Sama wraz z bólem twym omdlewa…