Drogi krzyżowe

Ongi, za dawnych, bardzo dawnych lat, 

Gdy jeszcze Wiara przenikała świat, 

Gdy Duch, co dziwy niesłychane czyni 

Nie służył jeszcze w Molocha świątyni, 

Zuchwałej pychy zaślepiony łup, 

Szły dzieci Pański wyswobadzać Grób.

 

Gdy nad polami i nad smugą łąk 

Piął się w tryumfie wielki słońca krąg, 

Wpatrzone w jasność, te małe dziecięta 

Śpiewały chórem: „Zawitaj nam święta 

Jerozolimo! W twój daleki gród 

Oby nas Anioł jak najprędzej wwiódł.

 

Gdzieś jest, nie wiemy; lecz mówił nam Bóg, 

Że trzeba przemóc tysiąc różnych dróg, 

Że przebrnąć trzeba niedostępne lasy, 

Zarośla bagien i gór ciemne pasy 

I niezmierzone głębie rzek i mórz, 

Śpiesząc w kierunku rodzących się zórz.

 

Tylu nas z rośnych nie powstało leż, 

Tylu wir porwał, tylu zabrał zwierz, 

Zdziesiątkowani jesteśmy w tej chwili, 

A nikt nie zgadnie, ileśmy zrobili, 

Gdy nas tak ściga dobra pani, Śmierć, 

Drogi połowę, albo tylko ćwierć.

 

Jedno wiadome, że musimy iść, 

Czy kwiat zakwita, czy opada liść, 

Czy ciepło spływa z lipcowej przezroczy, 

Czy też zaspami śnieg się na nas toczy,

Czy mamy strawy w naszych sakwach dość,

Czy głód przychodzi, nieproszony gość.

 

Siostrzyczkom naszym puchnie biała twarz,

A one nucą: «Ty, Boże, nas karz

Za przepełnioną czarę ludzkich zbrodni!

Ledwie się wloką braciszkowie głodni,

A szepcą słodko: «Świeży, rajski chleb

Z Jeruzalemskich otrzymamy nieb».

 

Iżby pokusom opędzić się złym,

Tłum nas, dzieciątek, wysłał gońce w Rzym;

«Niech nam — rzekniemy — dłoń twa błogosławi,

Ty Ojcze ojców! Pokorni i prawi,

Jedną  żywimy niezmożoną chęć  —

Zdobyć Chrystusa grób! Nasz zamiar święć».

 

Z siwego starca zwiędłych, smutnych warg

Popłynął potok nieukojnych skarg:

«cóż ja wam, dzieci moje, na to powiem?

Z wątłego ciała policzcie się zdrowiem,

A może nawet schwyci w potrzask swój

Serca i dusze niweczący znój».

 

Zasię purpurat, który przy nim stał,

«Pełne są  – mówi – starodawnych chwał

Te nasze księgi święte, przecież w żadnej

Nie ma, by dzieciak bojował bezradny,

To tylko można wyczytać z ich kart,

Że i młodzianków chytry kusi czart.

 

W tym wszystkim widzę heretycki błąd!

Chceszli udzierżyć niezachwiany rząd,

Cześć swej Stolicy zachować od sromu,

Każ im w pokorze powrócić do domu,

A nieposłusznych — sprawiedliwa rzecz —

Dyscyplinami rzemiennymi siecz».

 

To rzekł… A nam się zdaje, że jest Duch,

Który rozbija ludzkie groźby w puch,

A który Prawdą przejął nasze wnętrze,

Że mamy Dzieło spełnić przenajświętsze,

Dążyć przed siebie w tę wyśnioną wyż,

W ręku trzymając z rózg uwity krzyż.

 

I tak kroczymy, słabych dzieci tłum;

Gór nam nie straszny grzbiet ni morza szum;

Nie wiemy dzisiaj, kogo z swych czeluści

Dzikiego zwierza pełny jar wypuści,

Lecz to wiadome, iże komuś z nas

Zabłyśnie jutro wschodniej zorzy czas.

 

I to wiadome, iż nie szczędzić stóp

Temu, kto Pański chce zdobywać grób,

I ścieżki swojej nie słać temu żalem,

Na kogo święte czeka Jeruzalem,

I że wbrew księgom Jego kłamnych sług

Do posłuszeństwa prawo ma li Bóg.

 

Siostrzyczkom naszym puchnie biała twarz,

A one nucą: «Ty, Ojcze, nas karz

Za przepełnioną czarę ludzkich zbrodni!»

Ledwie się wloką braciszkowie głodni,

A szepcą słodko: «Świeży, rajski chleb

Z Jeruzalemskich otrzymamy nieb!»”

 

Tak to za dawnych, bardzo dawnych lat,

Gdy jeszcze Wiara przenikała świat,

Wybrańców bożych dążył hufiec młody

W te bohaterskie, męczeńskie zawody,

Ostępem szyderstw i krwawiących bied

Z oczami w górę wzniesionymi szedł.

 

A kto by dzisiaj chciał powiedzieć wam,

Że w tym zachwycie był li złudny kłam,

Że poryw Ducha wiedzie na bezdroże,

Że li Rozsądek prawdą zwać się może —

Kto by z podstępnym tak uśmiechem rzekł,

Ten ci jest głupi i nikczemny człek.

 

Tchórz to i podlec, zapłacony zbir,

Wyznawca cnoty bękarciej, kto mir

Bożych orędzi, zlecających duszy

Bronić krwi swojej, fałszami naruszy,

Z zakonodawczych wysnutymi kart,

Które napisał Uwodziciel, czart.

 

Gdy mi te słowa cisną się do ust,

Niebo rozwarło swój orkanny spust;

Głęboki przestwór, od brzega do brzega,

Ślepa, bezgwiezdna, czarna noc zalega,

Od strony w mroku zatopionych Tatr

Garściami deszczu wściekły sypie wiatr.

 

Zda mi się prawie, że cały ten dom

Wnet się rozpadnie na drzazgę i złom,

Że się na głowę moją dach powali,

Że groźne jęki, które słyszę z dali,

Jakichś upiorów przybierają kształt

I straszą chrzęstem swych całunnych fałd.

 

O burzo! burzo! uciszże swój głos!

Serce, pragnące dawno, by mu los

Zgotować raczył choć chwilę spokoju,

Znowu się szarpie śród twego rozstroju!

Twych bezlitosnych knechtów widząc huf,

Swe śpiewne struny rwie na strzępy znów.

 

Wstaję i idę w oszalałą krucz,

Ni człek, którego pozbawiono ócz;

W tem rozkłębieniu dżdżów i mgieł ponurem

Ścieżyny szukam pielgrzymim kosturem,

Przede mną Rozpacz, wlokąc się, jak pies,

Raz po raz szczeknie: „Daleki nasz kres?!”

 

Nie wiem i tego nikt nie powie nam…

Od najwcześniejszych dni do złotych bram,

Do jasnych tumów z swoją konchą spieszę,

A wciąż mi drogę zastępują rzesze

Równych mnie ślepców… Ominąć bym rad

Ten zarój płaczu, ten żebrzący świat!

 

Ale nie mogę… Potykam się wciąż;

Pocieszam siebie: Dążże naprzód, dąż!

Może w twe krwawopuste oczodoły

Wślizgnie się jeszcze jakiś blask wesoły,

Może gdzie znajdziesz wrzący życiem dach,

Nie samą tylko martwotę i strach…

 

Macam po krajach grząskich, śliskich dróg;

Drętwieją  ścięgna trzęsących się nóg,

Gdy mnie już do cna trudy te zwątliły,

O pień się oprę, by zaczerpnąć siły –

O lęku lęków! O ty drżenie drżeń! –

O szubieniczny oparłem się pień…

 

Krew się strugami leje do mych stóp…

Ten mówi: „Nie rób tego!” Tamten: „Rób!”

Ten błaga: „Nie czas, bracie, rwać się z nożem!

A tamten woła: „W Przeznaczeniu bożem

Jest napisano, że przyszłości wał

Ten tylko zdobył, kto krew drogą lał!”

 

A wśród tych z łez i krwi zrodzonych mątw

Krzyki wzajemnych oskarżeń i klątw.

Oszaleć można z bolu! W tej rozterce

Niechby przestało bić już ludzkie serce,

Niechby się w wnętrzu spopielił i zmarł

Wybuchający ten miłości żar!

 

W ręku się  łamie mój pielgrzymi kij —

Pochłoń mnie, nocy! Dmij, wichuro, dmij!

Wszystko mi jedno, czy stanę na straży

Tego, co życiem i śmiercią się waży,

Gzy też w samotny, zachwaszczony dół

Złoży swe kości ten, co tylko — czuł…

 

Nie wiem, jak długo szedłem — cóż ja wiem?

I ty, co dobrem winem czy też złem

Umęczonegoś napoił wędrowca,

Lub złą czy dobrą  ścieżkę  śród manowca

Wskazałeś krokom jego, cóż ty wiesz,

Mój przyjacielu?… Kłamstwa się li strzeż!

 

Może li chwilkę szedłem, może rok,

Może lat tysiąc – niewielki to skok

Dla dusz, co takie widziały męczarnie,

Że wieków przyszłych rozum nie ogarnie

Ohydnej prawdy: skazano na skon

Naród, bogaty w mąk ofiarnych plon…

 

Powoli wichr się uspokajał. Głąb

Niebios, walących swój ciężar na zrąb,

Na zadyszanej ziemi mglisty kraniec,

Jęła powoli się przecierać; taniec

Potwornych chmur-olbrzymów pierzchnął w dal,

Nie pierzchnął tylko smutek, nie znikł  żal.

 

Widzę, żem stanął  śród Krzyżowych Dróg —

Znam ci tę miedzę, znam ten pola smug;

Tu pod tą cichą, białą Bożamęką

Niegdyś chłopięcą  żegnałem się ręką,

Tutaj na słońca wschodzącego cześć

Rozkosznie było hymn poranny wznieść.

 

Tu po raz pierwszy zapatrzony w łan,

Począłem wierzyć, że zbożom jest dan

Ten sam, co ludziom, Duch i że przed wieki

Wypłynął z Boga wraz z tą falą rzeki,

Że tylko człowiek, zbyt pewny swych praw,

Drzewo odgrodził od siebie i staw.

 

Tu — błogosławion niechaj będzie ten

Z gwiazd pałających wysnowany sen! –

Tum śnił, iż  Życia tworzy fundamenty

Li sprawiedliwość, że będzie przeklęty

Dzień, w którym przemoc, siewca trwogi, zbój

I zły niszczyciel, topór schwyci swój.

 

Tu – szumi jeszcze tej topoli szczyt –

Marzyłem kiedyś, słaby ludzki byt,

Źe gdzie zabrakło stalowych pawęży,

Mieczów i włóczni, tam Słowo zwycięży,

Że, śpiewnej ziemi nieodrodny syn,

Może w swej pieśni wielki zaklnę czyn.

 

A dzisiaj… Kto wy? i dokąd? i skąd?

Bose i nędznie ubrane, w ten mąt

Niepewnej chwili idziecie, w zawieję  -:

Ledwie ucichła, znów się rozszaleje!

Patrzcie! Kroplami nie wyschniętych ros

Ocieka jeszcze z tej burzy mój włos…

 

„My ze wsi twojej — odpowie mi tłum

Dzieci, płynący, jak olchowy szum

W przestrzeń jesienną; — tamci z dalszej strony,

Ci od jeziora, gdzie są Dziwożony,

A tamci nawet aż od morskich wód,

Gdzie miał się zapaść kryształowy gród.

 

Żaden przed tuczą nie chwyta nas lęk,

Tylko łoziny krzak na deszczu zmiękł!

Cóż nam, młodziankom bożym, dziś się stanie ?

Ty, któryś cierpiał rany, Chryste Panie,

Wiedź nas, gdyś kazał tymi drogi iść,

Jak woda w rzece, jak ten z wierzby liść.

 

Wiemy, że wielki jest na świecie kłam

I że ze serca pragnie wydrzeć nam

Gorącą wiarę w święte Jeruzalem,

Gdzie trzy Maryje niosły maści z żalem,

Iż nazbyt ciężki jest grobowy głaz,

Pod którym spoczął Ten, co zbawił nas.

 

A On zmartwychwstał… Chcieliśmy tę wieść

Tak, jak umiemy, po tych polach nieść,

Ale są ludzie bez Pańskiej bojaźni,

Którzy nas biją, zamykają w kaźni,

Którzy nie mogą doliczyć się rózg,

By ku swej prawdzie nakłonić nasz mózg.

 

Juścić nie wiemy, jaka prawda jest

Tą albo inną; a przez krwawy chrzest

To najprawdziwiej stało się wiadome,

Iże niesytą na dusze oskomę

Mają szatani i że ten jest żyw,

Kto stłumił w sercu swym szatański wpływ.

 

I tak próbują nas kusić, i tak;

Od tych udręczeń, od tych ciągłych plag

Siostrzyczkom naszym białe puchną twarze,

A braciszkowie nasi tak w tej karze

Strasznej osłabli, że pośród tych dróg

Ledwie udźwigną ciężar wątłych nóg.

 

Ale się wloką… Bo cóż czynić, cóż,

Kiedy nam w wnętrzu szepce Anioł-Stróż:

«Poganin zajął dzisiaj Chrystusowy

Grób w Ziemi świętej; bądź każdy gotowy!

Skarb, który ojce wypuścili z rąk,

Wy macie odbić przez Ofiarę mąk».

 

I tak idziemy… Chceszli z nami? Chodź,

Biedny wędrowcze!… Ty zaś, tylekroć

Smagany Jezu, sprawiedliwy Panie,

Okaż nam wszystkim boskie zlitowanie,

Wpuść nas w swe niebo, w swój słoneczny Raj.

I katów naszych na swą  Łaskę zdaj!”

 

O hańbo wieku, co przyszłości ląd

Zalewasz morzem krwawym! Groźny sąd

Wyda na ciebie Duch, szerzący ognie

Sprawiedliwego wymiaru ! On-ć pognie –

Z bolu ty wówczas, podeptana, warcz –

Twój miecz bezprawia, twojej pychy tarcz!

 

A wy, dziecięta chłopskie! Ja, wasz brat

Pewnieć najbliższy, pragnę, aby ślad

Waszej Kalwarii, twardy i daleki,

Błogosławiony był po wszystkie wieki,

By na filarach waszych męstw i chłost

Oparł się zbawczy nad przepaścią most!

 

Kto by zaś kiedy chciał powiedzieć wam,

Że w tej ofierze był li złudny kłam,

Że poryw Ducha wiedzie na bezdroże,

Że li Rozsądek prawdą zwać się może —

Kto by z podstępnym tak uśmiechem rzekł,

Ten ci jest głupi i nikczemny człek.

.

Tchórz to i podlec, zapłacony zbir,

Wyznawca Cnoty bękarciej, kto mir

Bożych orędzi, zlecających duszy

Bronić krwi swojej, fałszami naruszy,

Z zakonodawczych wysnutymi kart,

Które napisał Uwodziciel, czart.