Nasturcje

Kwiaty nasturcji gęste, 

Nieugaszone rany, 

Krwawym wieńcem opasują 

Nasz domek drewniany. 

 

Świecą jak złote słońca, 

Płoną jak purpury, 

To spadają ku dołowi, 

To się pną do góry. 

 

Naokół naszego balkonu 

Smrekowe korytka, 

A z nich główki swe wychyla 

Kwiatów gawiedź wszytka. 

 

Niektóre z nich swe dzióbki 

Wznoszą szczebiotliwie 

Z gniazd drewnianych, niby ptactwo 

Pierzące się na niwie. 

 

Lecz po co szukać niwy? 

Szczebiocą by jaskółki, 

Co się tak do nich lubią mizdrzyć 

Z balkonowej półki. 

 

Dola kwiatów, ludzi, ptaków 

Ze sobą jest sprzęgnięta: 

Jednaką spójnią los je spina, 

O losie Bóg pamięta. 

 

Cóż tam się dzieje na górze? 

Coś wre w jaskółek gnieździe. 

Czyżby tu się już znudziły? 

Myślą o wyjeździe? 

 

Myślą rzucić już okap? 

Nasturcji rzucić kwiaty? 

O jak nam będzie bez nich smutno! 

O raty! przeraty! 

 

O jakże będą więdnąć! 

Jak będą gasnąć one! 

O jakże nasze zemrą serca, 

Całkiem przygaszonel 

 

Lecz chwała Bogu, że dotąd 

Jeszcze płomienieją, 

Chociaż ich ogień będzie tylko 

Zwodniczą nadzieją.

 

Palcie się, kwiaty drogie! 

Palcie się do syta! 

I niech z was się o swe losy 

Żaden już nie pyta. 

 

Palcie się, kwiaty wrzące! 

Chłońcie własne ognie! 

Bez troski o to, co was jutro 

Zwarzy, skruszy, pognie.