Nie zgasłaś, pieśni…

Nie zgasłaś, pieśni, spętana więzami 

westchnień, mdlejących poza widnokręgiem 

widomych blasków, poza niedosiegłą 

otęczą wielkich, zielonawym światłem 

tajności lśnistych przyrzeczeń!… Jak więzień 

u progu skonu, w ciasnej, ciemnej kaźni 

żywi swą przyszłość nadzieją przestrzennej, 

jasnej i świeżej rozkoszy wyzwolin, 

tak nieustannie karmi się ma dusza 

nowych Zwiastowań świętą, bożą strawą, 

by chleb złożoną na białym obrusie 

wieczornej uczty Żywota, przy szumie 

gajów oliwnych, gdy zorze gasnące 

na glob rzucają wielki cień Kalwarii… 

Bo powiedz, powiedz: czym byłaby dusza 

bez tej komunii Słowa, bez tych głośnych, 

jak serc najgłębsze, najskrytsze życzenie, 

bez tych bezkresnych, jak głębie przestworów, 

i, jak te głębie, arcymelodyjnych, 

tęsknot oddechem drżących Przepowiedni ? 

Czymże byłaby bez tej słodkiej woni 

drogiego wina, które nadprzepastnych

dreszczów żądliwe wycisnęły ręce 

z gron nieumarłych Przeczuć i jak płynny 

przelały bursztyn jego święte krople 

w kosztowny, złoty roztruchan misteryj, 

nie ujawnionych przez mękę i ciernie? 

Nie ujawnionych, chociaż u ich wejścia, 

przywalonego kamieniem, owitym 

zwojami bluszczów, z tryumfu chorągwią 

białą i szumną, jak skrzydła gołębie, 

staje codziennie na świętych Taborach 

w słoneczną rozkosz przemieniana Męka… 

Choć z głową, wspartą na złotej patenie, 

na cierń spogląda i na krzyż oczami 

niewysłowionych, omdlałych upojeń!… 

Czymże byłaby — powiedz ty, coś ongi, 

może niedawno, tak jeszcze niedawno, 

że nie miał czasu prześnić się ostatni 

sen o srebrzystych świtach na odległej, 

mgławą aleją świerków ku promiennym 

wierchom wiodącej przestrzeni pomiędzy 

umarłym ciałem, a zbudzonej duszy 

zdumionym okiem — ty, coś ongi, wczoraj, 

jako niemowlę, zasłuchane w dźwięki 

pieszczot matczynych, pragnące złowioną 

powtórzyć nutę, lecz niewprawne usta

są jako skrzypce bez strun — — — powiedz, pieśni,

ty, coś niedawno jeszcze stała z okiem 

szklannym od nagłych lęków i zadziwień, 

przed tą przestrzenią, przed tą po urwiskach 

pnącą się drogą:

czym byłaby dusza, 

to źródło życia twojego, bez owej, 

w nieujawnionych tajni nietykalnym, 

świętym Cyborium ukrywanej Hostii?

Nie łzą byłaby, spadłą spod powieki 

bożej w godzinie twórczych, nieujętych 

ludzką rachubą — Jemu czyż świadomych ? — 

cierpień, lecz kroplą dżdżu, zlepioną marnie 

z ziemskich wyziewów na to, aby, świecąc 

w kielichu lilii lub na liściach ostu, 

zgasła pod skrzydłem owadu lub w piasek 

wsiąkła przydrożny pod kręgami płazu…