Od ostatniej niedzieli

Od ostatniej niedzieli 

Cała wieś się weseli: 

Nie udały się chleby, 

Były cztery pogrzeby… 

 

Ksiądz kanonik z ambony 

Wołał cały spłoniony, 

Że bezbożność zaciekła 

Strąci wszystkich do piekła. 

 

Szeptał czule-nieczule, 

Że pogniją im grule, 

Że – nic Boga nie wzruszy – 

Owies sczeżnie od suszy. 

 

Od ostatniej niedzieli 

Wieś się cała weseli: 

Ten tańcuje, ten tupie, 

Że aż dudni w chałupie. 

 

Katarzyna rozśmiana; 

Pies jej zagryzł barana, 

Męża wzięli do ciupy, 

W karczmie padły dwa trupy. 

 

I synalek-kochanie 

Jutro tam się dostanie. 

Pokarzą go niebiosa: 

Odgryzł komuś pół nosa. 

 

Z przyjemnością też szczerą 

Łeb rozpłatał siekierą 

Bratu, wszcząwszy z nim sprzeczkę 

O koszlawą dzieweczkę. 

 

Wtargnęła też znienacka 

Jakaś chorość soldacka, 

Tak że córka Michała 

Nie opuści szpitala.