Księgi pierwsze – Pieśń XXIV

Zegar, słyszę, wybija,

Ustąp, melankolija!

Dosyć na dniu ma statek,

Dobrej myśli ostatek.

 

U Boga każdy błazen,

Choć tu przymówki prazen,

A im się barziej sili,

Tym jeszcze więcej myli.

 

A kto by chciał na świecie

Uważyć, co się plecie,

Dziwnie to prawdy blisko,

Że człek – boże igrzysko.

 

Dygnitarstwa, urzędy,

Wszystko to jawne błędy;

Bo nas równo śmierć sadza,

Ani pomoże władza.

 

A nad chłopa chciwego

Nie masz nic nędzniejszego;

Bo na drugiego zbiera,

A sam głodem umiera.

 

Więc, by tacy synowie

Byli jako ojcowie,

Dawno by z tej przyczyny

Świat się jął żebraniny.

 

Lecz temu Bóg poradził,

Bo co jeden zgromadził,

To drugi wnet rozciska;

Niech świata głód nie ściska.

 

Po śmierci trudno rządzić;

Tyś mógł, ojcze, nie błądzić,

Syn tylko worki zliczy,

W rozumie nie dziedziczy.

 

Przeto te troski płone

Szatanowi zlecone;

Niech, uprzątnąwszy głowę,

Mkną w skrzynię Fokarowę.

 

A nam wina przynoście,

Z wina dobra myśl roście;

A frasunek podlany

Taje by śnieg zagrzany!