Księgi wtóre – Pieśń IV

W twardej kamiennej wieży i za troistymi

Drzwiami siedząc Danae nieprzełomionymi,

Pod strażą nieuspionych spartańskich złajników,

Mogła wiecznie nie uznać nocnych wszeteczników,

 

By była z Akryzego Wenus nie szydziła,

Stróża zamknionej panny! Bo ta obaczyła,

Że Jowisz, w upominku złotym utajony,

Miał mieć bezpieczny przystęp i gmach otworzony.

 

Złoto śrzodkiem janczarów zbrojnych pójdzie snadnie,

A przez twardą opokę gwałtowniej przepadnie

Niźli raz piorunowy. Upadł nieszczęśliwy

Dom proroka greckiego, prze zysk niecnotliwy

 

Z gruntu wykorzeniony. Przebił bramy twarde

Zacnych miast Macedończyk i podkopał harde

Tyrany datkiem; datkom hetmani hołdują,

Którzy daleko świetnym nawom rozkazują.

 

Wielkich pieniędzy wielka troska naszladuje,

A im człowiek w pokładzie swoim więcej czuje,

Tym jeszcze więcej pragnie; słusznie moje oko

I nigdy przedtym, i dziś nie zmierza wysoko.

 

Im sobie człowiek więcej pomierny ujmuje,

Tym mu więcej od Boga z łaski przystępuje;

Nic nie mając, z tymi, co nic nie chcą, przestaje,

A buntów dobrowolnie bogatych się kaje.

 

Pan znaczniejszy, gdy państwem wzgardzi, niżby wszytki

Żuławskie urodzaje i gdańskie pożytki

W jednym szpichlerzu zamknął, a sam, siedząc w cieniu,

Nie mógł się chleba najeść, nędznik, w dobrym mieniu.

 

Zdrój przeźroczystej wody, lasu średnia miara,

I zasiewku mojego niepochybna wiara

Rządźcy płodnej Afryki, szeroko władnemu,

Nie da się znać, że w szczęściu przyrównana jemu.

 

Acz mi miodu podolskie pasieki nie dają

Ani w mym lochu wina seremskie stawają,

Ani bogate stada owiec niezliczonych

Strzygą odrosła trawę po górach zielonych:

 

Przedsię nazbyt ubóstwa nie znać w domu moim,

A by mi więcej trzeba, ufam w Bogu swoim;

Ale gdy niepotrzebne chciwości odprawię,

Lepiej daleko płatu sobie tym poprawię,

 

Niżbych bogate pola węgierskie z porządnym

Państwem weneckim złączył. Ludziom wielożądnym

Wiela i nie dostawa; niech przyjmuje z dzięką,

Komu ścisłą, co dosyć. Bóg udzielił ręką.