Księgi wtóre – Pieśń XX

Jaką, rozumiesz, zazdrość zjednałeś sobie,

Zacny biskupie, w mojej małej osobie,

Żeś mię z domu wyciągnął w te dalsze strony

Od małych dziatek i od teskliwej żony?

 

Nie myśli-ć ona o tym, że ja przy tobie

Głowy nie ufrasuję bynamniej sobie;

Że w twym pałacu mieszkam, że przy twym boku

Siadam; koń mój, sługa mój na twym obroku.

 

Rychlej, niesposobnego będąc świadoma

Zdrowia mego, frasuje swe serce doma,

Żebych jakiej choroby nagłej nie użył

Nie mając, kto by mi w tym jej sercem służył.

 

Ciężar także domowy, społeczny nama,

Teraz w mej niebytności musi nieść sama,

Strzegąc w domu porządku, warując szkody,

Dziatek lichych pilnując, zakładów zgody.

 

Któż wie, jesli i tego przed się nie bierze

(Acz wątpić nie potrzeba o mojej wierze),

Że na świecie rodzą się takowe zioła,

Których smak pamięć domu wygładza zgoła;

 

Że taka jest muzyka i takie strony,

Których człowiek słuchając, już ani żony,

Ani dziatek nawiedzi, ale w niewoli

Pod pany sromotnymi wiecznie trwać woli.

 

To i czego jest więcej, zawżdy w miłości

Serca trapi, chocia też zstawa ufności;

A ty nie bądź przyczyną, biskupie drogi,

Niczyjej, lubo słusznej, lub płonej trwogi!

 

Ale złącz, jakoś rozwiódł, bo acz oboje

Twój urząd niesie, wszakże wyroki twoje

Na ludzkiej chęci wiszą: i ja, i ona

Nie pragniewa do śmierci być rozdzielona.