Ballada biblijna

Wieloryb był wielki

I gębę miał wielką

Co żarła, parskała i pluła

Ku chwale bebechów

Ryczała piosenki

Na resztę zaś była totalnie nieczuła

 

Póki wieloryb nie zeżarł Jonasza

Był wesolutki i pewny siebie

A teraz wszystko go przestrasza

Bo co ma w środku, nie wie. Nie wie.

 

Bo skąd mógł przewidzieć

Że zagryzł prorokiem?

Gdy Jonasz się wewnątrz rozgościł

To zaczął rozmyślać

Wśród mroków głębokich

Nad dosyć istotnym problemem wolności

 

Bo jak nie będziesz myśleć, Jonasz

To w wielorybim brzuchu skonasz

Nie wszystko można po prostu zjeść

Zjeść można formę, trudniej treść

Ale najtrudniej idee

Nie wszystko można po prostu zżuć

Zżuć można gumę, kotlet, gwóźdź

Lecz niejadalne są nadzieje

Z nadzieją można wiele znieść

Choć ty mnie masz gdzieś

To ja mam cię gdzieś…

 

I czkał wieloryb

I nie mógł przełknąć

Bo Jonasz ideą uskrzydlon

Postawił w przełyku

Mu kilka barykad

I jeszcze od środka wymyślał od bydląt

 

Konwulsje ciskały

Po falach kolosa

A koniec zabawy był raczej zabawny

Wyrzygał proroka

Pod jasne niebiosa

Dialektyki pancerz miał Jonasz niestrawny

 

Nie po to ballada

By stare dziś prawdy

Że przemoc przegrywa w obliczu idei

Powtarzać, gdy wszyscy

Znudzeni doprawdy

Bo dawno wiedzieli, bo nieraz widzieli

 

Śpiewałem balladę

Bo prawda popłaca

Gdy świat jest obmową zatruty

By nikt z was nie mówił:

“Znów dzisiaj wygląda

…taki… jakiś… wypluty”