Ktoś się długo pochylał nade mną

Ktoś się długo pochylał nade mną

Cień nie ciążył na krawędziach brwi.

Jakby światło pełne zieleni,

jakby zieleń, lecz bez odcieni,

zieleń niewysłowiona, oparta na kroplach krwi.

 

To nachylenie dobre, pełne chłodu zarazem i żaru,

Które się we mnie osuwa, a pozostaje nade mną,

chociaż przemija opodal – lecz wtedy staje się wiarą i pełnią.

 

To nachylenie dobre, pełne chłodu zarazem i żaru,

taka milcząca wzajemność.

 

Zamknięty w takim uścisku – jakby muśnięcie po twarzy,

po którym zapada zdziwienie i cisza, cisza bez słowa,

która nic nie pojmuje, niczego nie równoważy –

w tej ciszy unoszę nad sobą nachylenie Boga.