Pieśń o słońcu niewyczerpanym

II

PIEŚŃ O SŁOŃCU NIEWYCZERPANYM

 

 

1.

Twój wzrok utkwiony w duszy, jakby słońce skłonione na liściu,

bogaci jego kwitnienie przeźroczystą tonią dobroci

i skupia w swoim promieniu

-lecz popatrz Mistrzu,

cóż stanie się z liściem i słońcem? – wieczór nadchodzi.

 

 

2.

Dusza nie jest taka jak liść,

który za słońcem nie podąży

i zgaśnie, kiedy się zieleń w nim wypali – 

– to tylko słońce będzie coraz dalej,

coraz dalszą go drogą okrąża.

 

Nie dość liściu, że co dzień dnieje,

nie dość, że słońce wschodzi.

Śmierć jest tylko zbyt krótkim promieniem 

słonecznych godzin.

 

 

3.

Dusza nie jest taka jak liść,

Może słońce zatrzymać nad sobą,

uniżając się razem z nim

niedostępnym łukiem od zachodu.

 

Tam go dosięga i zostaje,

dzieląc słoneczne uniżenie,

a gdy upłynie jeszcze dalej,

jednoczy się z nim długim cieniem – 

 

Ani horyzontów nie łamie,

niespokojna o dalekie dni

– po prostu puka do drzwi.

I oto wszystkiego dosięgła:

oto słońce co dzień przywraca

do swego widnokręgu.

 

 

4.

Kiedy smutek się zmiesza z wieczorem –

– podobne do siebie są z barw –

razem stają się dziwnym napojem, 

który z lękiem nachylam do warg.

 

Więc, ażeby w tym niepokoju

nie pozostawiać mnie samego, 

odjąłeś grozę wieczoru,

dałeś wieczności smak chleba.

 

Gdy z bezmiaru wyłaniałeś czas

i opierałeś się na przeciwnym brzegu,

usłyszałeś daleki mój płacz,

i od wieków wiedziałeś, dlaczego.

 

Wiedziałeś, że takiej tęsknoty, 

która raz się napiła z Twych ócz, 

nie ,nasycą słoneczne zachwyty, 

lecz rozkrwawią jak brzegi róż.

 

 

5.

Jeśli ten kosmos jest gałęzią ciężką od liści, 

opływa światło słońca,

spojrzenie jest tonią spokojną,

zaczerpniętą na otwartą dłoń – 

 

Więc chociaż liście drżą i opadają,

w niedalekiej głębi odbite,

toń spokojna się ciągle wpatruje

w Ciebie – Ukryty.

 

 

6.

Te biedne moje oczy, gdy stwarzałeś,

czerpiąc z toni w otwartą dłoń,

o tym wiecznym spojrzeniu myślałeś, 

zachwyconym w niezmierną toń,

 

i mówiłeś:

Uniżę się, bracie, uniżę,

nie osamotnię nigdy twoich oczu, 

naprzód ukryję się w krzyżu,

potem chlebem w dojrzałym zbożu.

 

Więc myślę:

dlatego tak: się uniżasz,

by nie osamotnić w kosmosie 

moich ramion dalekich od krzyża

i mych oczu oddanych tęsknocie.

 

 

7.

Jeśli miłość największa w prostocie,

a pragnienie najprostsze w tęsknocie.

więc nie dziw, że pragnął Bóg,

aby najprostsi Go przyjęli,

ci, którzy duszę mają z bieli,

a dla miłości swej nie znają słów.

 

 

8.

W jednym spojrzeniu dziecięcym

skupionym w łagodnej Hostii 

spotkałem się z Ojcem Niebieskim, 

który patrzał z niezmierną miłością.

 

Przed głębią tego spojrzenia,

w którym ujrzany był świat, 

zadrżały oczy moje

jak odsłonięty kwiat.

 

Syn mówił: Oto się spełnia 

pragnienie naszej miłości,

że oczy ludzkie patrzą

nie odmienione światłością.

 

O blask! O Stwórcze spojrzenie,

z którego niezmiernie obficiej

stworzenie się nowe wyłania, 

nowe światy powstają w ukryciu.

 

 

9.

O, czuć tę chwilę nicości,

tę chwilę sprzed stworzenia –

i nie odstępować jej nigdy,

jak nie odstępuje się cienia.

 

Powracać ciągle w ten czas,

gdy utulony tylko Twoją Myślą,

niewinność większą niż dziecko

i głębszą miałem przejrzystość.

 

Dziś, oszołomiony istnieniem,

zapominam o mojej nicości,

w dalekich się błąkam promieniach,

oderwany od promieni najprostszych.

 

Lecz jedno spojrzenie w głąb,

które wieczność odsłania z przepływu –

jedno najprostsze spojrzenie,

którym w Myśli znów Twojej przebywam. –

 

To wtedy – gdy w blasku ukrytym

skupiam siebie całego,

i staję się znów Twoją Myślą,

miłowanym białym żarem Chleba.

 

 

10.

Często stamtąd długo na mnie patrzy

spojrzeniami przykuwając mi twarz – 

Czy ty wiesz, czy ty wiesz, mój bracie,

jak miłuje nas Ojciec nasz?

 

Ale głębi owych słów nikt nie zna,

ale przyczyn najdalszych nikt nie wie,

jaka męka to była bezbrzeżna

ta samotność na krzyżowym drzewie.

 

Lecz nie krew, która w drzewie rozkwitła,

jak rozkwita każdy trud w jutrzejszym chlebie – 

tylko to odepchnięcie od Ojca,

to odtrącenie…

 

Za te słowa: Czemuś mnie opuścił,

Ojcze, Ojcze – za mej Matki płacz – 

Ja na wargach Twoich odkupiłem

dwa najprostsze słowa: Ojcze nasz.

 

 

11.

Jest we mnie toń przeźroczysta,

dla mych oczu zasnuta mgłą –

jak potok upływam zbyt bystro, 

na tak głębokie nie zasługuję dno.

 

Tam Pan mój co dzień przychodzi i pozostaje –

smuga krwi gdy zatapia się w śnieg –

– i poznany wzajemnie poznaje

i wzajemną obfitością tchnie.

 

Gdyby wtedy ktoś toń przeźroczystą

potrafił odsnuć z mgły,

ujrzano by – w jakiej nędzy,

ujrzano by – w kim – 

 

i ujrzano by – jaka światłość

zalewa przyćmioną toń, 

ujrzano by – w sercu ludzkim,

najprostszym z słońc.

 

 

12.

Jest we mnie kraina przeźroczysta

w blasku jeziora Genezaret – 

i łódź… i rybacza przystań,

oparta o ciche fale…

 

i tłumy, tłumy serc,

zagarnięte przez Jedno Serce,

przez Jedno Serce najprostsze,

przez najłagodniejsze – 

 

– albo znowu – wieczór z Nikodemem, 

– albo znowu – nad brzegiem morskim, 

dokąd powracam codziennie, 

oczarowany Twą pięknością –

A to wszystko: ten wieczór z Nikodemem, 

ta kraina i rybacza przystań,

i toń taka przeźroczysta,

i Postać taka bliska – 

 

a to wszystko przez Punkt jeden Biały

z najczystszej bieli

objęty w sercu człowieczym

krwawym przepływem czerwieni.

 

 

13.

Proszę Cię, byś mnie ukrywał

w miejscu niedostępnym,

w nurcie cichego podziwu

lub w nocy posępnej.

 

Proszę Cię, byś mnie osłaniał

od tej strony, co zapada w mrok – 

a proszę Cię, byś mnie odsłaniał

ku tej stronie, co przykuwa wzrok.

 

– bo wiem o takim ukryciu,

że w nim nic nie rozproszę z tych słońc,

które płoną pod horyzontem

spojrzeń utkwionych w głąb.

 

A wtedy dokona się cud

przemiany

oto Ty staniesz się mną –

ja – eucharystyczny.

 

 

14.

Proszę, wyjdź, Panie, ode mnie

i myśli mojej omylnej

nie narażaj na taką niemoc,

nie narażaj na taką bezsilność.

– bo nie ma takiej wdzięczności, 

aby objęła nieskończoność, 

żeby serce objęło Ciebie 

słoneczną smugą czerwoną

 

– a choćby objęło świat

i choćby rozpłonął do szału,

i choćbym rozdał siebie – 

wiem, że nic nie oddałem.

 

A Ty jeszcze co dzień pomnażasz, 

moją bezsilność,

poddając Twą nieskończoność 

pod moją myśl omylną.

 

 

15.

Jakże odwdzięczę morzu, że fale jego ciche

wychodzą aby szukać moich codziennych zabłąkań?

Jakże odwdzięczę słońcu, że zachód mnie nie odpycha,

że wieczór i poranek niedługa dzieli rozłąka?

 

Cóż Ci oddam za tę bliskość,

którą w takim rozniecasz bezmiarze,

jak ogniska,

jak serca w równowadze –

 

Cóż Ci oddam za tę poufałość,

którą w dziecięcym spojrzeniu

nawiązujesz, a kończysz chwałą

nieosmuconą w odcieniu – 

 

Cóż ci oddam za tę bezbronność,

która nie skąpi mi dnia –

przecież Ci, Panie, nie wolno

ufać takiemu jak ja.

 

Jakże odwdzięczę morzu, że fale jego ciche

wychodzą aby szukać moich codziennych zabłąkań?

Jakże odwdzięczę słońcu, że zachód mnie nie odpycha,

że wieczór i poranek niedługa dzieli rozłąka?

 

 

16.

O Panie, przebacz mej myśli, że nie dość jeszcze miłuje,

przebacz miłości Mej, Panie, że tak strasznie przykuta do myśli

że chłodnym myślom, jak nurt, Ciebie odejmuje

i nie ogarnia płonącym ogniskiem.

 

Ale przyjmij, Panie, ten podziw, który się w sercu zrywa, 

jak zrywa się potok w swym źródle – 

– znak, że stamtąd przypłynie żar –

i nie odtrącaj, Panie, nawet tego chłodnego podziwu, 

który nasycisz kiedyś kamieniem płonącym u warg – 

 

I nie odtrącaj, Panie, mojego podziwu,

który jest niczym dla Ciebie, 

bo Cały jesteś w Sobie, 

ale dla mnie teraz jest wszystkim,

strumieniem, co brzegi rozrywa 

nim oceanom niezmiernym tęsknotę swoją wypowie.