Piekło

Miałem sen straszny – – śniło mi się piekło –

olbrzymia przestrzeń, jak zatoczy oko,

wszystko, miast ieba, pokryte rozwlekłą,

smutną, ponurą, zimową pomrok,

a gdzie się krwawa u rubieży żarzy

zorza – szatany tam stoją na straży.

Lecz jakże inny jest szatan w widzeniu,

niż ten, którego malują w kościele – –

głowy półwilcze, półpsie, wzrok w uśpieniu,

bydlęca sierść ich porasta po ciele.

Gdybym nie wiedział, że były szatany,

zwałbym bydlęcym ten huf rozsypany

po wszystkich krańcach, jak oko zasięga.

Nieme, milczące, jakby senne zjawy,

okropna, głucha, bydlęca potęga,

głupia!

 

      Tak stoją jak posągi z lawy

i obramili cały świat dokoła,

za który nikt wyjść, nikt dechnąć nie zdoła!…

 

Na tej przestrzeni, w taką straż ujętej,

jakież widoki! Tam tłum głów odcięty,

ale odcięty ziemia od tułowia –

tylko te głowy widno – lud wkopany –

wszystkie te głowy z twardego wezgłowia

wołają: chleba!… Jak wiatr rozpętany,

co sie po polu kapuścianym wije

i szumi w liściach, i ryczy, i wyje

ponad okrągłe głowice: tak ryczą

wołając: chleba!

 

                      Tam jakies figury,

upiory, strachy, erynie, lemury,

jakby kowboje gonią za zdobyczą.

Każdy ma w ręku rozpuszczone sznury

i ściga widma człowiecze, w obłędzie

uciekające, rzuca z świstem lasso,

chwyta za szyję, zwala, wlecze w pędzie;

ciała się krwawią, grudy krwią sie pasą –

wleką je, ciągną te larwy – – w pustkowiu

gdzieś zapadają – – tu owdzie została

głowa, urwana sznurem przy tułowiu,

owdzie wnętrzności, z rozdartego ciała

wyprute – krwawe, okropne wyboje

kalek posmiertnych…Nowy tłum juz goni,

nowe z lassami piekielne kowboje,

nowy tłum cieniów – nowa sie poczyna

gonitwa – nowe ofiary pogoni….

 

Tam cicho – cicho jak w pańskim ogrodzie:

tam stoja drzewa długie, proste, czarne,

a każde drzewo wierzchołek w dół zgina

w długie i proste owoce ciężarne.

Tam jakby w długim, niezmiernym pochodzie

ciągnie sie pasmo wisielców…Milczenie…

jedno tam zycia nie przewiewa tchnienie.

Powietrze martwe, ziemia, drzewo, oko,

co na to patrzy. Głęboko, głęboko

zamarło wszystko, co naokół było.

Tam ziemia nawet nie zda się mogiłą…

jest to:          n i c

 

          Owdzie – na powierzchni ziemi

świecą, jak okna, kratami stalnemi

kratery małe, w których się nie kłębi

na pozór żadna czół ni czaszek masa –

lecz kiedy wzrok tam bystrzej sie zagłębi

wytężonymi przez mózg źrenicami:

od trwogi krzepnie, ze zgrozy zagasa!

Stamtąd jest widać spojrzenie podziemi…

Tam , gdzieś głęboko, znieruchomiałemi

centrami źrenic i białek kościami

patrzą spojrzenia w ów strop ołowiany,

w nic, nic innego! Nie ma w nich rozpaczy,

bólu ni buntu – – jest to wmurowany

wzrok w przestrzeń ciemną, która nic nie znaczy!

 

Która nie znaczy nic….

 

                               Porwać się trzeba,

uciekac stamtąd, szukac Boga, nieba,

szukać klątw, jęków, szukac okropności

dusz – – lecz nie patrzeć na ten bezruch oczu – –

wolałbym słyszeć chrzęst łamanych kosci

niż tę śmierć, a martwym zarytą pomroczu!…

 

Szukam oczyma Przywódcę-Szatana – –

jest to Lucyfer? Jest to opętana

siecią błyskawic potęga niezmierna,

wcielenie zbrodni wielkich jak gmach świata?

Jest to piorunów piekielnych cysterna,

duch Kainowy, mordujący brata?

Nie – – jest to małe, nikczemne stworzenie,

przeczące baśniom o wielkim Szatanie –

jest to Cień – – – on ma także swe spojrzenie:

jest to spojrzenie plwocin na dywanie.

Z pogardą tylko zaśmiac się musiałem,

ujrzawszy w takiej wizji Lucyfera,

a jednak czułem, że mi w ciele całem

krew krzepnie w żyłach, tli się i zamiera – –

jest to okropny upadek człowieka!…

 

Bo być zabitym przez jakiegoś Boga!

Być zaduszonym przez lwa, co sie wścieka!

Lecz, co na pozór, zda się, ludzka noga

zdeptać by mogła, tym być pozeranym – –

biada, o biada!…