Po trudzie

O grodzie niezdobyty, grodzie kuty z ciosu

granitowych odłamów i marmurów bieli,

grodzie, przed którym dierżą milczący anieli

straż od światowych wrzasków i ziemi chaosu;

 

o grodzie niezdobyty, otoczony lasem,

przez który z szumem bystre przelatują rzeki

i gdzie ciemne jezioro wśród leśnej zasieki

odzwierciedla jawory szmaragdowym pasem:

 

o jakże mi do ciebie tęskno! Jakże rzucić

chciałbym tę gorzka ziemię, rodzicielkę trudu,

jakżebym chciał do ciebie, rodziecielu cudu,

jakżebym chciał do ciebie pójść i już nie wrócić…

 

Po łokcie w trudzie moje urobiłem ręce,

zakasawszy rękawy, jak zdun przy warsztacie

lub kowal w twardej kuźni, co w ognia poświacie

widzi w marzeniu słodkie swe lata dziecięce.

 

Spada mi dłoń na warsztat, przy którym w robocie

nie stanąłem odetchnąć… Cóż mam przed oczyma?

Czylim skały lutował, które kruszy zima?

Czy w puszczach siałem wrzosy, sadziłem paprocie?…

 

Kto w twoje wstąpił progi, grodzie niezdobyty,

nie patrzy poza siebie ani przed się patrzy,

ale w głębię jeziora, wspartego o płyty

marmurowe, wzrok grąży, na schodach usiadłszy.