Schnąca limba

U stóp mych dzika przepaść. W ciemnym niebie blady

świeci księżyc, podobny wodnej białej lilii,

co kielich swój nad ciemne głębiny wychyli.

Cicho – grzmot słychać tylko huczącej kaskady.

 

Nad nurtem jej ze skalnej wyrosła posady

limba: zżółkłe konary smutno na dół chyli,

czując, że dłużej walczyć na próżno się sili

i runie – wicher szumi jej hymny zagłady.

 

Nie ona jedna toczy tę walkę bolesną:

są ludzie i narody całe na przedwczesną

śmierć skazane przez losów okrutne przekleństwo – –

 

i czyż warto jest walczyć nie wierząc w zwycięstwo?

I czyż warci są życia, którym brak doń siły?

I cóż z tych łez wylanych na słabych mogiły?…