Z bezdennej ciemni,
z goryczy serc i ze złamania dusz
do Ciebie, o Poeto, wzrok się nasz podnosi:
dłoń nam na głowę włóż,
niech oka Twego dzień poranną rosą nas porosi,
niech duszy Twojej wiew świat w okrąg odnikczemni….
Zaiste i naprawdę! Nie było Ci twardziej
i nie było Ci trudniej drogą Twoją iść –
miałeś wiarę, tę wiarę, co zwątpieniem gardzi –
Chrystus zmartwychpowstanie,
po trzech dniach zmartwychwstanie,
na dębie świeży liść!…
Szamotanie się nasze jest jako skrzydeł ptaka
w klatce mocnej, żelaznej – stanął wokoło świat
i krzyknął: Raka!
i twarz odwrócił swą – i nikt nie rozdarł szat!…
Poeto! Głos twój jęczy jak wieja sniegowa,
wyje Twój gniew jak wicher; jak tabun bez pęta
z rozwichrzonymi grzywy, z błyskawic tętentem
lecą Twe myśli, tęcza w drzazgi rozpryśnięta,
wir komet, chaos światów, burza nad odmętem…
Król-Duch na swym rydwanie z kołami z piorunów
leci wśród rozhukanych bezkreśnych tabunów;
na głowie szyszak z ognia, miecz krwawy w prawicy,
leci jako archanioł burz na błyskawicy…
Hosanna! Pędź, pędź, gończe szalony i krwawy,
pędź! za tobą wulkany wyrzucają lawy,
za tobą rzeki w powódź piętrzą się i kłębią –
pędź jako anioł mostów z piorunu – nad głębią …
Oto się wznak położyć trzeba, rozpiąć ręce
i ku niebu spoglądać – a w ciele kość pryska,
kość kruszy się i piszczy… wokoło ogniska
obłęd ogniów… Aniołów idzie chmura blada,
majaczeje przed nami i we mgle przepada…
Każdy anioł krzyż niesie pęknięty na dwoje –
giną we mgle… skąd? dokąd płyną owe roje?
Nigdyśmy takich białych duchów nie widzieli –
płyną, nikli jak cienie, jak łabędzie bieli…
W goryczy naszych serc, w goryczy naszych dusz
ta się modlitwa poczyna:
Poeto! ręce Twe na głowy nasze włóż
w Imię Bożego Syna.
Na Chrystusową twarz źrenice nasze zwróć,
na Jego cichą twarz – –
o Chrsyte! serce nam, zapiekłe serce chódź
i duch umacniaj nasz!
O Chryste! Miłość Twą, Twa miłość w pierś nam
wlej,
niech będzie zdolną krzyża!
Miłością wiary Twej jak dzień nad nami dniej,
gdy noc sie ku nam zniża…
W otchłani wstrętu, w czeluści ohydy
dni nasze biegną. Wiek pochylił głowę
na swoje piersi ogromne, spiżowe;
swerce w nich dźwięczy jako dzwon pękniety –
olbrzym o sercu miedzianym Atrydy –
sam Szatan w piersi je wieszał nieświętej!
Ironia piekieł do ust mu przywarła,
źrenica jego na pół juz umarła,
blask rzuca zgubny, złowróżący, krwawy…
O wieku straszny! Wieku smutnej sławy!
Jeżeli Bóg jest na niebie i zwoła
ciebie przed sąd Swój przez sądów anioła:
na próżno serca bedzie w tobie szukał –
pierś się miedzianym odezwała brzękiem,
gdy anioł sądów w nią palcem zastukał –
i anioł cofnął się, i uciekł z lękiem…
Poeto męstwa i dumnej godności,
Poeto wyżyn ducha i piękności:
z purpurowego płaszcza Twojej chwały
daj nam strzep jeden, jeden strzępek mały,
każdy pierś swoją w tę legię ubierze
i będziem Twego legionu rycerze.
Jam Cię nie widział wśród grobów i cieni
w laurowym wieńcu na tronie harfiarza
ale Cię widzę jak widmo z płomieni
kędyś na stropie, na skrzydłach z purpury;
a na Twym czole wieniec, co przeraża,
bo to w grajace naciągnięte struny
na włosach Twoich błyskaja pioruny,
a od Twych skrzydeł szkarłatnieją chmury
i całe niebo ogniem się rozżarza.
I w to nadludzkie wpatrzony zjawisko
zda mi się, słysze szum mórz, które wstają
ciągnione światłem, i zda się, że grają
olbrzymim szumem bory, łąki, zboża
i że jak wielkie zatoczą kolisko
Twych skrzydeł ognie: tyle kręgu świata
dźwiga się z swego obudzone łoża
i w jeden wspólny szum hymnu sie splata.
A ów olbrzymi hymn, dziś cichy jeszcze,
jak szum budzących sie nowych żywiołów,
jest jak głos gniewu Pańskiego aniołów
i w pierś słuchacza rzuca takie dreszcze,
jakie ciągnącej rodzi pogłos burzy,
gdy grzmot sie echem gdzieś w dali odzywa:
nad głową niebo powoli się chmurzy
i lek duszący napełnia powietrze –
gdy się grom z gromem i wichr z wichrem zetrze,
wieżami wstrząśnięte i dachy pozrywa…
W goryczy serc, w złamaniu dusz
wznosimy nasze oczy
do skrzydeł Twych promiennych zórz,
do ogniów Twych roztoczy…
Ogromny sen, nadludzki sen
nad ziemią okrąg toczy – –
z doliny łez, z przepaści den
Twój głos go zwał proroczy…
W goryczy serc, w złamaniu dusz
wśród twardej, gorzkiej drogi,
gdzie kwią się ze stóp broczy kurz,
słuchamy – czy się zbliża
cud krzyża:
“Ludy, bo wkrótce będziecie jak bogi!…”