W pięćdziesiątą rocznicę śmierci Juliusza Słowackiego (1899)

Z bezdennej ciemni,

z goryczy serc i ze złamania dusz

do Ciebie, o Poeto, wzrok się nasz podnosi:

dłoń nam na głowę włóż,

niech oka Twego dzień poranną rosą nas porosi,

niech duszy Twojej wiew świat w okrąg odnikczemni….

 

Zaiste i naprawdę! Nie było Ci twardziej

i nie było Ci trudniej drogą Twoją iść –

miałeś wiarę, tę wiarę, co zwątpieniem gardzi –

Chrystus zmartwychpowstanie,

po trzech dniach zmartwychwstanie,

na dębie świeży liść!…

Szamotanie się nasze jest jako skrzydeł ptaka

w klatce mocnej, żelaznej – stanął wokoło świat

i krzyknął: Raka!

i twarz odwrócił swą – i nikt nie rozdarł szat!…

 

Poeto! Głos twój jęczy jak wieja sniegowa,

wyje Twój gniew jak wicher; jak tabun bez pęta

z rozwichrzonymi grzywy, z błyskawic tętentem

lecą Twe myśli, tęcza w drzazgi rozpryśnięta,

wir komet, chaos światów, burza nad odmętem…

Król-Duch na swym rydwanie z kołami z piorunów

leci wśród rozhukanych bezkreśnych tabunów;

na głowie szyszak z ognia, miecz krwawy w prawicy,

leci jako archanioł burz na błyskawicy…

Hosanna! Pędź, pędź, gończe szalony i krwawy,

pędź! za tobą wulkany wyrzucają lawy,

za tobą rzeki w powódź piętrzą się i kłębią –

pędź jako anioł mostów z piorunu – nad głębią …

 

Oto się wznak położyć trzeba, rozpiąć ręce

i ku niebu spoglądać – a w ciele kość pryska,

kość kruszy się i piszczy… wokoło ogniska

obłęd ogniów… Aniołów idzie chmura blada,

majaczeje przed nami i we mgle przepada…

Każdy anioł krzyż niesie pęknięty na dwoje –

giną we mgle… skąd? dokąd płyną owe roje?

Nigdyśmy takich białych duchów nie widzieli –

płyną, nikli jak cienie, jak łabędzie bieli…

 

W goryczy naszych serc, w goryczy naszych dusz

ta się modlitwa poczyna:

Poeto! ręce Twe na głowy nasze włóż

w Imię Bożego Syna.

Na Chrystusową twarz źrenice nasze zwróć,

na Jego cichą twarz – –

o Chrsyte! serce nam, zapiekłe serce chódź

i duch umacniaj nasz!

O Chryste! Miłość Twą, Twa miłość w pierś nam  

wlej,

niech będzie zdolną krzyża!

Miłością wiary Twej jak dzień nad nami dniej,

gdy noc sie ku nam zniża…

 

W otchłani wstrętu, w czeluści ohydy

dni nasze biegną. Wiek pochylił głowę

na swoje piersi ogromne, spiżowe;

swerce w nich dźwięczy jako dzwon pękniety –

olbrzym o sercu miedzianym Atrydy –

sam Szatan w piersi je wieszał nieświętej!

Ironia piekieł do ust mu przywarła,

źrenica jego na pół juz umarła,

blask rzuca zgubny, złowróżący, krwawy…

O wieku straszny! Wieku smutnej sławy!

Jeżeli Bóg jest na niebie i zwoła

ciebie przed sąd Swój przez sądów anioła:

na próżno serca bedzie w tobie szukał –

pierś się miedzianym odezwała brzękiem,

gdy anioł sądów w nią palcem zastukał –

i anioł cofnął się, i uciekł z lękiem…

 

Poeto męstwa i dumnej godności,

Poeto wyżyn ducha i piękności:

z purpurowego płaszcza Twojej chwały

daj nam strzep jeden, jeden strzępek mały,

każdy pierś swoją w tę legię ubierze

i będziem Twego legionu rycerze.

 

Jam Cię nie widział wśród grobów i cieni

w laurowym wieńcu na tronie harfiarza

ale Cię widzę jak widmo z płomieni

kędyś na stropie, na skrzydłach z purpury;

a na Twym czole wieniec, co przeraża,

bo to w grajace naciągnięte struny

na włosach Twoich błyskaja pioruny,

a od Twych skrzydeł szkarłatnieją chmury

i całe niebo ogniem się rozżarza.

 

I w to nadludzkie wpatrzony zjawisko

zda mi się, słysze szum mórz, które wstają

ciągnione światłem, i zda się, że grają

olbrzymim szumem bory, łąki, zboża

i że jak wielkie zatoczą kolisko

Twych skrzydeł ognie: tyle kręgu świata

dźwiga się z swego obudzone łoża

i w jeden wspólny szum hymnu sie splata.

A ów olbrzymi hymn, dziś cichy jeszcze,

jak szum budzących sie nowych żywiołów,

jest jak głos gniewu Pańskiego aniołów

i w pierś słuchacza rzuca takie dreszcze,

jakie ciągnącej rodzi pogłos burzy,

gdy grzmot sie echem gdzieś w dali odzywa:

nad głową niebo powoli się chmurzy

i lek duszący napełnia powietrze –

gdy się grom z gromem i wichr z wichrem zetrze,

wieżami wstrząśnięte i dachy pozrywa…

 

W goryczy serc, w złamaniu dusz

wznosimy nasze oczy

do skrzydeł Twych promiennych zórz,

do ogniów Twych roztoczy…

Ogromny sen, nadludzki sen

nad ziemią okrąg toczy – –

z doliny łez, z przepaści den

Twój głos go zwał proroczy…

W goryczy serc, w złamaniu dusz

wśród twardej, gorzkiej drogi,

gdzie kwią się ze stóp broczy kurz,

słuchamy – czy się zbliża

cud krzyża:

 

“Ludy, bo wkrótce będziecie jak bogi!…”