Z notatek

Serce moje znużone przynoszę w tę stronę – –

łąki już od krokusów stoją ukwiecone,

kieliszki fijoletu mienią się do słońca

cudownie – jakby trawa lśni fijoletowa – –

gęstwa młodej choiny, drozdami dzwoniąca

tysiąca srebrnych dźwięczeń gędźbę w sobie chowa.

 

Zda się, w każdy kieliszek dźwięk ptaszęcy wpada

i każdy kwiat, głos ptaka pochwytując w siebie,

kołysa go na listkach, w swym wnętrzu kolebie,

i z gór na rowień spływa ta śpiewu kaskada,

że stopy ludzkie błędne w kwiatach, w śpiewie brodzą –

i nie wiedzieć, czy ptaki pośród gęstwin lasu

na pagórkach, czy kwiaty na lące zawodzą.

 

Lecz myśl moja ucieka od tego hałasu

cudownego, co, jakby rozsiane w przestrzeni

krople rosy ze skrzydeł aniołów jeziornych,

dzwoni tu w ludzkim słuchu i w oczach się mieni

pod obłokami nieba i w skrach przedwieczornych.

 

Myśl moja tam ucieka, gdzie jednym zamachem

trzy drzewa w jeden wykrot i jeden konarów

wał podłużny spiętrzone na równi moczarów

leżą, jeszcze wichrowym oszumiałe strachem,

jeszcze strasznego wichru pełne w sobie wycia,

trzy drzewa, jak trzech ludzi potężnych bez życia.

 

Zda mi się, bohaterów widzę tu pobicie,

jakieś ptaki olbrzymie, pokryte w błękicie,

przybiegły i skrzydłami pobiły te smreki,

że runęły jak trupy… Lub jakiś daleki

meteor rozpędzony czy gwiazda szlona

zwaliła je złotego płomieniem ogona.

 

Tu się oczy więżą, w tej martwej nawale

konarów i gałęzi; tu me uszy toną

w głębi ciszy tej plątwy igłowej zieloną

i w tej się podłej mocy myśl topi i chwale.

 

Życie  – – oto są ptaki, oto kwiaty wiosny – –

życie – – oto jest podmuch z południa miłosny – –

życie – – oto pulsuje już krew ziemi, woda,

wyzwolona spod lodu – – oto wstaje młoda,

wiekuiście odrodna jaśń, świt czasu jary –

ale mi więżą oczy zwalone konary,

owe, owe trzy drzewa, powalone społem – –

i pod tym jestem, który mnie począł, aniołem,

a wcale mi radości nie był widmem złotem,

lecz przez duch dziecka smutku przetoczył się

                                                         grzmotem

i żałoby, co harfą nie będąc eolską,

pieść z siebie urodziłą, jak mgławicę polską

i smętnię polskich niw…..