Żegnałem cię podobną róży

Żegnałem cię podobną róży,

której liść każdy tchnie rozkoszą

ani się kiedy nad nią chmurzy

pogodny błękit, ni oprószą

śniegi jej kielich, ale w słońca

promieniach kwitnie czarująca.

 

Dziś twarzą witasz mię żałośną,

jako boleści posąg cicha.

tylko się łzą skarżąca głośno;

podobna róży, co usycha

i krasne barwy w blade mieni,

nim jeszcze nadszedł czas jesieni.

 

Jak strumień, co po deszczu ścieka,

w niedługiej chwili szczęście minie.

ale nieszczęście jest jak rzeka,

co z nieprzebranych źródeł płynie 

więc ci nie mówię: miej nadzieję.

że jasne jutro ci zadnieje.

 

Ani ci mówię: skarż się światu,

bo gdzież są piersi, co westchnienie

dla więdnącego mają kwiatu?…

Ani ci radzę zapomnienie,

bo nie zapomnisz, bo nie skona

boleść i wstanie pogrzebiona.

 

Mówię ci tylko, że w żałobie

jesteś mi stokroć więcej drogą

i całe serce święcę tobie –

cóż nad to ludzie święcić mogą? 

I dzielę twoją boleść całą,

i pół jej serce me zabrało.