Dary deszczu wiosennego

Świat naprzeciwko zolbrzymiał:

Po snach przewala się ciężko dzień otwarty jaskrawo

i bolą wspomnienia wieków przebytych,

zarastające

urojonym morzem podróżnym i przydrożną trawą.

Dziś: kiedy deszcz wiosenny, drzewa sztywne jak karton,

w pokoju:

pies patrzy w zaprzestrzeń otwartą –

dalszą niż mój wzrok.

Szczeka – wywołuje zaświat ukryty w jaźni.

Dzień odprężony deszczem urywa się w oknie

i najwyraźniej

w obcych ulicach słyszę swój nabrzmiały krok,

gdy ulatuje szary szerszeń szmeru.

Pamiętam, w miastach starych, nie odszukany przez czas,

chodzę długo ulicami – jasnymi kolumnami słoty,

i na najwyższej wieży zegarów

brzask

znajduje mnie nagle skutego w niebo jak w gotyk.

Pamiętam twój uśmiech nie odszukany

w śpiewnym wyrazie krynolin,

wsród srebrnych sygnaturek deszczu

i serce, które boli

wszystkimi domami tych miast opuszczonych.

O norymbergi, awiniony moich wędrówek!

okna wasze – oczy powrotu – gasną.

To ostatnia wieża z daleka ujrzana

jak ołówek

wypisuje w przestrzeni rachunek czasu.

O wiośnie, o lasce złamanej wzrokiem

odnoszę ten ciężar miast przeżytych

do nieskończonych alej kasztanów, do troski mojej,

do mitu.