Elegia o lecie

O, dziecinne oczy chabrów,

dojrzałość nasturcji.

Dzień jest jak okręt odpływający do Indii,

odpływający do Turcji.

Aleje prześnione o cieniach szerokich

baobabów lip.

Balkon sąsiedni fuga Bacha

pejzaż prowadzi pod kościół

i słychać koła nieba – planet skrzyp.

Cóż zostało?

Oto grób jest gliniana warstwa wspomnienia,

nieżywy kwiat o dziecięcych policzkach,

mój wiersz ostatni, który spaliłem,

została z niego mała, czarna różyczka.