Krajobraz zimowy

Noc. Para bucha z pysków srebrnych koni.

Przed karczmą zapalono. Dzwonki gwiazd

są z daleka, a drzewa jak kroki pogoni.

Mijamy baszty ostów jak ostrokół miast

rzeżbiony w gotyk śniegu, śnieg padając dzwoni,

topią się gwiazdy w nierozważny czas.

A niebo, co podobne do białej jabłoni

rozkwitającej, z wolna ciche pióro roni

w misę ziemi dymiącą od krwi i pożogi.

Jest to pióro anielskie zapomniane w śnie,

które upuścił Bóg, gdy spał. Gdy padło w ogień,

poczyna rzeżbę w nim. Jak w skrzepłą krew

zanurza się; jest dłutem w sobie, które z trwogi –

przed naszymi oczami wzbija cichym kłem

zamki doniebne, którym światlo progiem,

a każdy kamień jest żyjący Bogiem.

Noc. Para bucha. Konie w biel poniosły,

rosną glazy przejrzyste ukladając kształt,

każdy kształt w bryłę zamków, co jak drzewa rosnąc

są lżejsze od obłoków i cięższe od skał,

i w nich zamyka z wolna za postacią postać,

aż tylko rybak stygnąc w nich bez ruchu został,

słychać tylko bijący po chmurach plusk wiosła

i wtedy Bóg się budzi, co uśpiony trwał,

kładzie promień na liry i milczeniem gra.