Nocą…

Nocą, gdy sanie szeptem przesuną po drodze,

niebo wysoko rośnie na kolmnnach smreków

nad wsiami płynącymi w dole ciszy rzeką…

Wonna kaplica nocy gaśnie w ostrych świecach

drzew ucichłych o zmroku jasną gęścią bieli,

drogi płyną niebieską polewą księżyca

w zgęstniałe morze nieba,

Mróz otarł szorstkie futro w nasze ciche usta,

zmrok pogasił strumienie jak błękitny płomień

i noc rozpięta miękko na zastygłych drzewach

zgaśnie cicho na matach wietrznyd1 oszołomień.

A Wtedy oczy zajdą w szklane, śliskie niebo,

które głębią odpłynie smutnie i bezchmumie,

przepastne, modre stropy pękną wielką ciszą

i wyżej pojedziemy… w diamentowe turnie.