Oddycha miasto…

Oddycha miasto ciemne długimi wiekami,

spowiada miasto ciemne dawnych grobów żałość;

rozrąbane żelazem, utulone snami,

nie nasycone płaczem, nie spełnione chwałą.

Nie wierz, jeżeli ci się ulice pogłębią

i staną się jak otchłań, w której śmierć się przyśni,

powierz swą myśl mieniącym się nad nią gołębiom

i obłokom kwitnącym jak gałęzie wiśni,

i chmurom, które zawsze te same, tam, w górze,

jak oblicze tęsknoty wykutej w marmurze.

Nie wierz nawet pragnieniom, jeśli cię zawiodą

nad brzeg spalonych domów i każą ci skoczyć

przez wytłuczone okno do czarnych ogrodów,

ażeby na zhańbione prochy – zamknąć oczy.

Ale uwierz tym głazom, co z kamieni bruku

jak psy zdeptane wyją i krwią ludu chluszczą,

i rwą się nie pomszczone, i o bramy tłuką.

O! niech ci one będą jako słowa ustom,

niech ci wydrapią czułość z wzroku i krew z rany,

abyś kochając wielu, sam był pokochany.

O pij, pij te ciemności z zawalonych ruder,

przyjmij w siebie to miasto gromów, które biją,

tych Kilińskich, Okrzejów, jak oskardy trudu,

i kiedy runą w bruki – niech w tobie ożyją.

Stań się krzywdą i zemstą, miłością i ludem.

O! chwyć za miecz historii i uderz! i uderz!