Orbity

Oddechami czas wymierzam po kropli

do retort istnień wybuchających naokół.

Dalej smutku gubię pieśni czerstwych oceanów.

Głęboko –

– opadają porty skwarnych nawiedzeń zieleni.

Ciężej oczy odchodzą od łanów

od dni przytajonych pszenicą ciepła.

Odetnie mnie dalej deszcz każdy jak czarny chrzest.

Gdy noc w powietrzu jak lustra zakrzepła

da się krajać:

wąskimi diamentami łez.

Wszyscy

bezsenni podchodzą do wystaw moich oczu.

Ciemniej przygasa każde odbicie oblicz

szkłem balansują w śliskich sznurach wzroku

na mym spojrzeniu jak na wąskiej grobli.

Nic to

pancerz dni już mnie przekuł i okuł

jak dzwon bez serca.