Pieśń o ciemności

Sny leżą na mnie warując milczenia

jak lwy z pomników, co warują śmierci,

i liść upada czasem, śnieg albo i obłok,

albo ptaków pióropusz wzbija się i przejdzie.

I niebo stoi. Wtedy mam podobną twarz do nieba,

choć cienia nie ma w niej ni żalu,

słyszę, jak się sodomy w cichym trzasku palą.

0, nie sędzią ja czekam! Dzień płynie jak listek

na płytę pieca opadły i zwija

sieć żyłek delikatną, a z nim giną wszystkie

chwile nerwem łączone. Noc i dzień przemija.

I w katakumbach czasu od sklepień odbija

głos, może napomnienie, może bitwa walna

wszystko nierozróżnione i rozdarte wszystko.

I noc przechodzi górą, jak śmierć – triumfalna,

i spływa obraz do mórz wrzących pysków.

W huku werbli, w burz wrzawie, w łoskocie pokoleń

idą chłopcy o oczach z największych przeznaczeń,

idą, aż za daleko przechodzą do ziemi,

idą, kiedy za nimi i świt nie zapłacze

mlekiem błękitnym. I tak stygną z niemi,

i przechodzą żelazem karty czarnej ziemi.

A tyle rzeczy czeka jak śród dłoni – nowych

na nadawanie imion. Jak zwierzęta stoją,

tak smutnieją mijane i schylają głowy,

aby przeżuwać zapomnienia zmierzch.

0, zatrzymać! Płacz milknie. Znów przywala grób.

znów sen się kładzie głazem, warczący jak lew,

i niebo jak kolumna. Stygnie w urnach krew,

a burza ciężko pełznie nad doliną.

Noc. Po nocy powstają upiory i w ciała wchodzą,

aby truć oczy i zmieniać je w popiół,

aby smutnym dziewczynkom twarz jak orzech gnieść

i słuchać płaczu cichym zwycięstwa i śmiechu

swojej dawnej postaci. Jak uschnięty badyl

natchnionej trupem lub serc wodospadem,

który się w ciemność toczy. Znowu dym spowija

i snem przybity, leżąc umieram. Wiek mija.

0, zatrzymać! Milczenie. Widzę jeszcze ludy

i naród pod kopułą, gdzie szalone wozy

wypruwają z obłoków deszcze krwawych nożyc.

I pada mór, i ludzie wypłoszeni

do bram łomoczą, a bramy z kamieni.

Więc przypadają do stóp drżącej ziemi,

a ta otwiera paszcze, całuje i wchłania,

i niebo drga, nie woła żaden głos.

Milczenie. Sny ziewają. Puszcze płyną górą

i leżę tak, a w dłoniach kolumny z marmuru

wbite warują ciszy. Nie przychodzi śmierć

i tylko niebo błyszczy oparte o pierś,

a ciało jeszcze raz zmienia się w sypki popiół.