Pragnienia

Co dzień kochając cię płaczę,

tęsknię za tobą – patrząc,

oczy mi popieleją,

wiedzą, że nie zobaczą.

A z ciebie gorycz płynie

jak w niebo dym spokojny,

dzień jak liść kruchy się zwinie

i ptak, co w śpiew niezbrojny.

Przysiadają na mnie modlitwy

przelotne, ach, przelotne.

Elementarne bitwy,

trwożne, samotne.

Uczę się ciała na pamięć

i umiem. Widać dusza

jest jeszcze, która kłamie,

a we mnie śmierć porusza.

Po snów kipieli ciemnej

szukam cię, tak się spalam,

ręce mi nadaremne

jak ptak, co gniazdo kala.

I może by w milczeniu

i w cierpieniu by może,

cóż, kiedy nocy grożę,

niedowidzeniu.

I takim ci ja hardy

jak ręce, co rycerzom

przypinają kokardy,

w których siłę nie wierzą.

I takim ci ja mocarz,

że kiedy słów nie trzeba,

nie umiem stworzyć nieba

miłością w oczach.