Róża świata

A to jest róża świata, w której dnie spoczywam,

której płatki przejrzyste jak stronice czasu

On obraca powoli. Jak listki atłasu

zwierząt ciepłe języki na ciele i grzywa,

wiatru powiewa lekko. W mroku wielkie zwierzę

przeciąga się, by prężność swą do mnie przybliżyć,

i ptak wysoko śpiewa, aby niebo zniżyć

i aby się tym bliższe stały chmury ziemi,

spadły z nieba mórz krople w mleczne ciała dolin

i tak obłoki chłonąc leżą między niemi,

że krok, a poczuć można Boga wielką dłoń.

Był taki czas. On wtedy wśród włosów świetlistych

na niebie się ukazał ciemnościom ogromnym

i z mroku dobył tony, a z tonów na najczystsze

imię człowiecze rzeźbił. Wtedy nieprzytomny,

na podobieństwo jego, choć z ciemności rdzenia,

stanął człowiek nieśmiały na progu stworzenia.

I nim mu się mgławice w oczach, jak w jeziorze

złote krople, ustały – Bóg mu różę podał.

I zamknęło się niebo jak zmarszczona woda,

i zacisnął krąg róży lotem – ciszy orzeł.

Więc cóż? Spalone płatki zda się wiatr obraca,

nocą skrzypiąc boleśnie. Tyle grzechu było

w tym ciele, że wraz z sobą i światłość spaliło,

i karty przezroczyste w spopielały obraz

bożych natchnień zamienia. Ta róża podobna

ciemności wielkim żaglom, które wieją głucho

nad wydmami milczenia i źródeł posuchą.

Gdzie jest ten dzban, ten kielich róży, co nawija

płatki obrazów czystych, które jedne z drugich

płyną i jedne w drugie wnikają powoli,

i jak poszept okrętów snują mity długie

o rzewnym zachwyceniu? O, jak wzrok nas boli,

otwarty, biały taki jak źrenice trupie,

w którym lądy spalone dnem od góry płyną

jak ryby martwe. A na nich umarli

z nożem przestrachu w oczach i z nicią na gardle

czerwoną. I tych dzieci ciała, co jak listki

nie zapomniane nigdy, swym puchem motylim

na wargach naszych przylgłe i w oczy nam wrosłe,

które łódź nieprawości przekreśliła wiosłem.

I kobiet najpiękniejszych rozrzucone ciała,

i piersi stratowane, i włosy o zmierzchu

jak ptaki złote lecą wysoko, po wierzchu

świata, jakby je dusze unosiły w górze

od strzaskanej miłości, co żyła w marmurze

piękna. O zły, zły synu! Tylko popiół sypie

gdzie dotkniesz, ściany kruche, które w proch przemienia

każdy oddech bolesny i pożera ziemia.

A my w miłościach naszych życieśmy czekali

takie groźne jak oddech huczący lodowców,

a myśmy mieli twarze nawiedzonych chłopców,

którzy ojczyznę swą i w śmierci pokochali.

A myśmy mieli dziwne sprawy, niepojęte,

które nam ciała zmięły i oczy spaliły,

i tak się nam te karty w ciemności prześniły

i już nie ukazały serca róży świętej.

I znowu poda Bóg kwiat co jak niebo szumi,

i wyschną wreszcie zbrodnie w nieudolnych dłoniach.

czas się przewali hucząc na rozprężonych koniach,

a naszych dziwnych spraw wiek żaden nie zrozumie.

Na nie obeschłe, czarne od krwi naszej ziemie

zejdzie niebaczne na nic, nowe mrówcze plemię.