Rzeka

Płyń, ziemio. Góry ciemne. Rzeka wszystko niesie.

Lądy wzdłuż wody pękną. Jak wiosło milczenia

rzeka wszystko podzieli na wiosnę i jesień,

na zimy siwe, pory wszystkich lat.

Niosą się ptaki, a brzegi tajemne

świat smutku otwierają i radości świat.

To taka waga srebrna, uśmiech nieba w ziemi,

ujrzy nas i uniesie z rękami ciemnymi

od pracy, utrudzonych przygarnie i z odbić

gdzieś na krańcu żywota może się odczyta

nasze twarze milczące. Będziemy podobni

sami swoim odbiciom w niej albo podobni

ciemnościom, które niesie, albo nieskalane

twarze w srebrze zostaną, a niepokonane.

Płyń, ziemio. Długi wieczór i ptaki u lic,

zdaje się, rzęsy trzepot przyjacielskich oczu,

i jaskółki cieniami ciepłymi migocą,

i noc zapada ciężko, i pierzasty świt

podnosi chmur powiekę. Tratwy suną w mrok,

owoce ciężkie niosą; jabłka – jakby grad

burz dostałych opadły z drzew minionych lat.

Cóż będziemy czynili? Domki na wybrzeżu

jak zabawki czekają na dziecinną dłoń,

a wokoło zwierzęta utrudzone leżą

I na biegunach cieni w głąb pastwiska koń –

przebiega. Ludzie oczy unoszą z daleka,

Uśmiechają się, ręce w powitania kwiat

wznoszą, jakby mówili: “Płyńcie. Tyle lat”.

I z uśmiechem zostają pogodni i sami

z tym sercem rozdzielonym na światło i kamień.

A ta rzeka unosi nie trwając ni chwili,

a czasem takie ręce żelazne unosi,

a czasem w niej westchnienie, co o oddech prosi,

i myją krwawe dłonie ci, którzy zabili.

I czasem łza upadnie, jakby popiół padł

powitaniem: “O płyńcie! Ileż jeszcze lat?”

A to tych ziem spalonych włosy albo dym,

a to skrwawionych chłopców, których ścina kat,

matki ciała obmyją, nim oczy sczernieją,

jeszcze rzeka wskrzeszeniem, daremną nadzieją,

albo dziewczątka ciche o oczach z ołowiu,

jakieś serca rozdarte i trumny w niej łowią,

a to przebite ręce upiory zanurzą,

oczy powydzierane jak kamienie dnem

potoczą się, zahuczą, nim się staną różą,

co nad wodą wyrośnie, i jak skrzepła krew

u hełmów złych zwycięzców przypięta – przepali

i będzie jako grot z milczenia i ze stali.

Płynie rzeka spokojna. Dobra ziemio płyń,

rzeka wszystko rozdzieli na zbrodnię i czyn

i spokojna, żelazna, uniesie, pogodzi

dymy splątanych odbić na kwiaty narodzin,

na barki trumien głuchych. Zapomniany głos

jeszcze w niej woła cicho, jeszcze bieli włos

zapatrzonych na brzegu. Jeszcze trawy długie,

jeszcze jaskółki przetną i zważą powietrze

maleńkim ruchem skrzydeł. Jeszcze westchnie przestrzeń.

Kończy się ciemna rzeka i zapada czas.