Świętość

Począłem cię w marmurach światła

i w drzewie wonnych sosen,

moja ty rzeko nieodgadła

dłutami wioseł.

Potem cię wiodłem z gór mocarnych,

z przestworów pełnych głosu,

gdzie noże siklaw śniegi darły

i dzwonił śpiew jak mosiądz.

Łuskałem ciebie z jabłek tęgich

i ziarnem gradu z chmury,

wiodłem cię z łodyg ruchem ręki

jak blasku sznury.

I wyciosałem, wyprosiłem,

sercem łomocąc w dłuto,

a dłutem w głaz, i mam cię – siło!

mam cię – pokuto!

Gdzie stąpnę – tętnisz żywą strugą

i jak organy śpiewasz,

i widzę jeszcze we śnie długo –

płynące w tobie drzewa.

A w twojej grzywie iskier złotych

nocą nurzają krwawe pyski

rude szakale, ludzie – młoty,

miecze i ślepiów błyski.

I z nich to rosną nocą w tobie

kręte gałęzie trupich ramion,

upiory czarne, serca w grobie,

co sercom kłamią.

I oto mam cię, rzeko święta,

jak konar w ciebie wrosły,

rzeko zbrukana, z chmur poczęta,

nie odgadniona wiosłem.