Trzeba umieć ludzi pokochać…

Trzeba umieć ludzi pokochać,

jeśli nie ogień, ustami wyrzucać jasność,

życie jak granat wybucha,

wybuchło, zgasło.

A tu by trzeba z desek prostych

dom, kościół, niebo drgające wznieść.

A tu posadzić żywicą dudniące sosny,

pod włosami ich, pod kwiatami

serdeczną gościć wieść.

A tu by dzbany oliwy słonecznej pełne

w rany otwartych warg podać,

w chałupin ciemnych trumny, w popiół

niech płynie niebios woda.

Tak z dłonią na salwie czerwonej

serce – człowieku – jak gołąb ginąc tłucze,

świat – gdzie spojrzysz jak ściana lodu czterostronny –

zabijać tylko, umierać uczy.

Krew upada jak dzwony z jękiem.

A ty stoisz, ręceś zadumał.

W głębokościach działa oślepłe:

ogień, ciemność, kurzawa, tuman.

Jeszcze by trzeba pokochać mocniej,

dech jak sztandar rozwinąć szerzej, jaśniej,

czas jak płomień pochłania,

pochłonął, gaśnie.

A ty stoisz, cieśla niemrawy,

stygną łuki wiatrów nietkniętych,

tężeją niebios białe ławy.

O boży cieślo! tnij raz jeszcze,

ze struga wiór jak grom się zwije,

już go chwytają, wzięli, unieśli,

upadł, przepalił serca – więc żyjesz.