W cieniu paproci

To było dawniej niż pudełka od cygar

i atlantyda o ludziach dalszych niż tajemnica,

gdy na szerokich ławicach wieczór barczysty jak sztygar

trzymał w zębach szczerbatą fajkę księżyca.

Powoli chodziły zwierzęta niebieskie jak światło planet,

poczęte w komórkach pleśni rozgrzanych jak gwiazdy,

i pterodaktylus

w kropli zachodu jak w bursztynie zastygł.

Świat ciosany był z grubsza – potęgą znany.

Łatwo chodziło się po szorstkich skrzypach.

Pod paprociami tysiąclecia jak odpoczynek.

Wśród energii gwiazd – każda jak niewypał –

nosić na ramionach mądrość wielkiego milczenia

i świat włochaty jak kokos,

jak któryś tam dzień stworzenia.