Porzućmy groty głuche, gdzie dzień nas zepchnął złoty,
Na świat biegnijmy, chyże na ziemię zwróćmy loty!
Zapada jasne słońce. Szybko jak błyskawice
Lećmy dłoniami mroku zakrywać słońcu lice.
W przepaści je zepchniemy, na złoty pył potłuczem
I wzlecim popod niebo żurawi ciemnych kluczem.
Potem się rozpierzchnijmy na wszystkie świata strony
I cicho rozwiewajmy zmierzchowych szat welony.
Obleczmy w czarny jedwab jeziora szybę gładką,
Biegnijmy czoła szczytów obrzucać cieniów siatką.
A gdy spotkamy słońca promień lub blask zbłąkany,
Tropmy go przez gór grzbiety, lasy i śpiące łany;
A gdy ścigany w wody zwierciadło ciemne wpadnie,
Gońmy go wśród fal cichych i w muł zagrzebmy na dnie;
Gdy w jar się skryje, wpędźmy w najgłębsze go szczeliny
I zasnuwajmy szarą tkaniną pajęczyny.
Lećmy, wiotkie i ciche, w sioła, w uśpione chaty,
Z serc ludzkich smutków gorzkich wykradać plon bogaty
I po błękitów bladej rozrzućmy je roztoczy,
Aż od nich całe nieba sklepienie się zamroczy.
Potem, znużone, senne, milcząco i powoli
Połóżmy się, by spocząć, w bruzdy zoranej roli
I patrzmy, jak noc idzie siać ziarna gwiazd złociste,
Z których dla marzycieli wzrosną snów kwiaty czyste.