Piosenki śpiewałą mi w dzieciństwie Zosia Terne, a psalmy do śpiewania na nieszporach w kościele napisał mi po polsku Kochanowski – tak mówiłem i mówiłem, i nawet pisałem, i nikt z uczonych nie prostował, aż tu jako 50-letni chłop dowiaduję się od Holendra, że to nie Kochanowski. I kto to mi nie prostował? Uczeni. Ci co kasują e pochyłe i o zamieniają w o kreskowane, a potem
świeca
kaplica
córy
pory
i się nie rymuje.
Skromna pani z wydawnictwa dopiero wiedziała,
ale nie na pewno
– to Karpiński chyba
– Karpiński? Psalmy, tyle przeżyć, coś podobnego. Kochanowskiemu zostało \”Kto się w opiekę\”. Tylko.
– Szkoda, panie – wzdycham i idę do Karpińskiego.
Le. kupił akurat jego wiersze na jarmarku. Jest tam psalm, który śpiewał.
\”Jordan w tył swoje wody odprowadził;
Góry wzniesione jak capy, a skały
Jako wesołe jagnięta skakały.\”
I dalej. Wszystko się zgadza w momencie, w dosadności
\”A ich bałwany ze srebra, ze złota,
Nic nie są, tylko ludzkich rąk robota:
Gębą nie mówią, okiem nie patrzają,
Uchem nie słyszą i woni nie mają.\”
– Dlaczego on po Kochanowskim wziął się do \”Psałterza\”?
– Bo uprościł to, zrobił do śpiewania.
Le. czyta przytoczony wiersz o wielorybie.
– Myślałem, że to nowoczesne, ktoś inteligentny wstęp robił. Zabaczmy kto? Kott.
– A!
– Tylko nie wybrał najlepszych psalmów.
– Bo nie chodził do kościoła.