Lipiec

Znów słońcu się oddała. Maja cudzołóstwa

Znany uśmiech rozkoszy kołysze na ustach.

Samiec chodzi oślepły, próbuje, czy uda

Kolanem chudym postów wcisnąć się w jej uda?

Ale jakby taranem wyważał wierzeje,

Skoro stoją otwarte. Więc nie on bierze je.

 

Dzika zazdrość wydmowa. Z piaskiem toczyć bitwy,

Kułakami okładać wrzaskliwe rybitwy?

Szeptać coś, konstruować, posuwać umizgi,

Poważniej stać bez łyżki – głodnemu – u miski?

Tak z sewerskiej filiżanki uszczknąć łyczek słoń chce,

Jak on rozwalić rywala, którym Febus – słońce.

 

Toż go on zna z pierworództwa. Nim w grzech się oblekła

Znała gorąc żarliwszy od męskiego ciepła,

On tylko promień jeden. Tu promieni mrowie

Wysokich warg dotyka, w dolnym zgęszcza mrowie.

Kto z wrażliwych, co piersią otarł się o pożar,

Łopatkuje w kominku wciąż gasnącym po żar?