Akt 2
(Świeczniki pogaszone; na stole mała lampka kuchenna).
SCENA 1.
GOSPODYNI, ISIA.
GOSPODYNI
Trza rozbirać dzieci spać,
już północno godzina.
ISIA
Mnie się nie chce spać,
pokil bedom grać,
a tamte dziecka śpiom,
niech se lezom, tak jak som.
GOSPODYNI
Chodź tu zaraz.
ISIA
Matusiu,
jesce ino w kółko raz;
przyjrze im sie z komina.
GOSPODYNI
Nie bedzies kcieć jutro wstać;
z łózka trzeba wyganiać,
a do łózka trzeba gnać.
ISIA
Nie, nie póde, matusiu,
zaroz bedom cepiny,
muse widzieć cepiny,
matusieńku, matusiu,
ino dziś, ino dziś.
GOSPODYNI
Ocy ci sie przymykają,
ślipki ci sie mruzom.
ISIA
Chciałabym być duzom:
jak cepiny przypinają,
jak druhny słuzom.
GOSPODYNI
A przynieś tu lampe haw,
pozakołysz dziecko,
dobrze mi sie spraw,
to pódzies w kółecko.
SCENA 2.
GOSPODYNI, ISIA, KLIMINA.
KLIMINA
(w drugiej izbie)
Juz cepiny, juz cepiny,
podciez tam, podciez juz,
na męzatki szyćkie mus.
(Obiedwie zaświecają małe łojówki i z płonącymi świeczkami w rękach idą
ku Weselu, gdzie się odbywają czepiny. Po ich odejściu chwilę Isia sama
bawi się rozkręcaniem i przykręcaniem lampki i patrzy we światło. Północ
bije na zegarze w izbie).
SCENA 3.
ISIA, CHOCHOŁ.
CHOCHOŁ
I
Kto mnie wołał
czego chciał ?
zebrałem się,
w com ta miał:
jestem, jestem
na Wesele,
przyjedzie tu
gości wiele,
żeby ino wicher wiał.
II
Co się w duszy komu gra,
co kto w swoich widzi snach:
czy to grzech,
czy to śmiech,
czy to kapcan, czy to pan,
na Wesele przyjdzie w tan.
ISIA
Aj, aj, aj ? aj, aj, aj,
a cóz to za śmieć?!
CHOCHOŁ
Tatusiowi powiadaj,
że tu gości będzie miał,
jako chciał, jako chciał.
ISIA
A ty mi się przepadaj,
śmieciu jakiś, chochole,
huś ha, na pole!
CHOCHOŁ
Tatusiowi powiadaj…
ISIA
Huś ha, na pole,
głupi śmieciu, chochole!
CHOCHOŁ
Szepnij w ucho mamusie…
ISIA
Wynocha, paralusie!
CHOCHOŁ
Kto mnie wołał,
czego chciał…
ISIA
A, słomiany nygusie,
wynocha, paralusie!
CHOCHOŁ
Ubrałem się, w com ta miał,
sam twój tatuś na mnie wdział,
bo się bał, bo się bał,
jak jesienny wicher dął,
zaś bym zwiądł, róży krzak,
a tak, tak, a tak, tak,
skądże bym ja sam to wziął…
ISIA
Idź precz, idź precz, na pole,
huś ha, hulaj, chochole!
CHOCHOŁ
Kto mnie wołał,
czego chciał,
. . . . . . . . . . . . . . . .
SCENA 4.
MARYSIA, WOJTEK.
MARYSIA
Odpocznijze haw, Wojtecku,
bo i jo tańcem zmęcona.
WOJTEK
O mojaś ty, serce, zona,
moja duszo, tak mi smutno
o ciebie – idź ta ku muzyce,
hulaj…
MARYSIA
Tak se ta znów nie zyce,
żebym wystoć nie mogła
przy tobie.
WOJTEK
Nagle mi się zawróciło w głowie,
jakby twoje to wesele było,
(nuci)
“ale nie nase, Marysiu,
ale nie nase…”
MARYSIA
Podź hań, przy dzieciach se siądź,
pośpij, zaśpisz bolenie.
WOJTEK
W głowie mi sie zamrocyło,
inom ku muzyce wszed,
i tak mi sie uwidziło,
że lazom koło nos cienie…
MARYSIA
Czarno figura po ścienie
ze światła – o, patrzajże sie,
widzis, jak po wszyćkim goni – ?
WOJTEK
(nuci)
“Pilnuj, parobku, koni,
pon ci dziewuche zgoni…”
Przystaw gęby, żonisiu.
MARYSIA
Smęcisz czego – ?
WOJTEK
Marysiu!
(Gdy oboje idą do alkierza w głębi, Marysia zabiera lampkę ze stołu. Izba
pozostaje ciemna – tylko alkierz oświetlony i od weselnych drzwi smuga
światła).
SCENA 5.
MARYSIA, WIDMO.
WIDMO
Miałem ci być poślubiony,
moja ślubna ty.
MARYSIA
Bywałeś mój narzeczony,
przyrzekałeś mi.
WIDMO
Byłaś dla mnie słońce złote,
w moim domku zimno mnie.
MARYSIA
Mróz jakisi od wos wionie,
zimnem ubiór dmie.
WIDMO
Ogniem, żarem lico płonie,
zaś krew w tobie wre.
MARYSIA
Miałam ci być poślubiona
i mój ślubny ty.
WIDMO
Maryś, Maryś, narzeczona,
długie moje sny.
MARYSIA
Ka ty mieszkasz, kaś ty jest?
Jechałeś do obcych miest,
czekałam cie długo, długo
i nie doczekałam sie.
Kaś ty jest, kajś ty jest,
gdzie ty mieszkasz, gdzie?
WIDMO
Goniłem do różnych miest,
rozhulaniec, pędziwiatr,
ażem gdziesi w ziemię wpad,
gdzie mnie toczy gad.
MARYSIA
O mój Boze, Boze mój,
to juz ciebie tocy gad.
WIDMO
Zwabiło mnie echo z Tatr,
otom jest, otom jest,
zwabiły mnie głosy z chat,
do myśli mi przyszedł gest
przypomnieć się z dawnych lat;
domek mój, podobnoś grób,
nie jestem wymagający,
przeszedłem niejedną z prób,
ale żebym ja był trup,
nie wierz, Maryś, bo to kłam;
żywie Duch, żywie Duch,
wytężyłem cały słuch,
zwabiły mnie głosy z chat.
MARYSIA
Ka twój grób, ka twój grób?
Pono gdziesi za daleko,
nie dobiegnie, nie doleci…
(Ona przesłania oczy ręką, on zaś jej, nagły, dłoń odrywa).
WIDMO
Łzy mnie palą, łzy mnie pieką,
licho bierz grób mój,
otom jest, otom twój;
czy pamiętasz jeszcze dzień;
jak nas gruszy cienił cień,
tu w tym sadzie, na zieleni,
śród połednia, śród promieni,
przy mnie stałaś: w dłoni dłoń – ?
MARYSIA
Dawno, dawno, tyle lat.
WIDMO
Skłońże ku mnie główkę, skłoń.
MARYSIA
Hańśmy stoli w dłoni dłoń –
szedł od ciebie swat.
WIDMO
Dawno, dawno, tyle lat.
MARYSIA
Miałabym tylo wesele,
co jak dziś, jak to dziś.
WIDMO
Potańcujmy raz dokoła,
potem zaś znów mus mnie iść
MARYSIA
Som tu twoi przyjaciele,
ostań chwile.
WIDMO
Raz dokoła,
– – – – – – – – – – – – –
potem to już mus mnie iść:
mus mnie woła, mus mnie woła.
MARYSIA
Ano dziś nasze wesele;
raz dokoła, raz dokoła.
WIDMO
Taki smutek idzie z czoła…
MARYSIA
Takie zimno wieje z ust…
WIDMO
Przytul mnie do twoich chust,
przytul mnie do piersi, rąk…
MARYSIA
Nie chytaj sie moich wstąg,
taki wieje trupi ciąg.
WIDMO
Kochaj…!
MARYSIA
Precz, nie sięgaj lic
WIDMO
Nie broń mi się – nic to, nic…
MARYSIA
Zimnem dołu wieje strój,
ty nie mój, ty nie mój!
WIDMO
Mus mnie woła, mus mnie woła,
raz dokoła…
MARYSIA
Stój, ach, stój!
SCENA 6
MARYSIA, WOJTEK.
WOJTEK
Maryś – jakoześ ty blado – ?
MARYSIA
To światła sie takie kładą
po twarzy…
WOJTEK
Trzęsiesz się cała.
MARYSIA
Uchyliłam drzwi i stamtąd powiała
jakaś zawieja – to nic –
WOJTEK
A to znów czerwoność do lic
przyszła –
MARYSIA
Z twojego patrzenia;
przytul mnie Wojtecku, do siebie,
wole ciebie, wole ciebie.
WOJTEK
(nuci)
“Pójdze, Maryś, po niewoli
na mój jeden zagon roli”.
SCENA 7.
STAŃCZYK, DZIENNIKARZ.
STAŃCZYK
(idąc)
Ktoś się za mną włóczy wciąż.
DZIENNIKARZ
Ktoś przede mną ciągle stąpa.
STAŃCZYK
(już był usiadł)
Domek mały, chata skąpa:
Polska, swoi, własne łzy,
własne trwogi, zbrodnie, sny,
własne brudy, podłość, kłam;
znam, zanadto dobrze znam.
DZIENNIKARZ
Zacz kto – ?
STAŃCZYK
Błazen.
DZIENNIKARZ
(poznając)
Wielki mąż!
STAŃCZYK
Wielki, bo w błazeńskiej szacie;
wielki, bo wam z oczu zszedł,
błaznów coraz więcej macie,
nieomal błazeńskie wiece;
Salve, bracie!
DZIENNIKARZ
Ojcze, Salve!
Szereg dobrych błaznów zrzedł,
przywdziewamy szarą barwę;
koncept narodowy gaśnie;
gasną coraz te pochodnie,
które do hajduków ręku
przywiązane żarem płoną.
Skapały, zżarły się świece,
a że do rąk przytroczone,
więc jeszcze palą się ręce,
w tę samą zaklęte stronę. –
Trzeba by do służby narodu
błaznów całego zastępu;
palą się hajduki w męce,
z własnego bolu się śmieją;
gasną świece narodowe,
okropne rzeczy się dzieją,
śmiechem i szyderstwem biegu
obudzić, ośmielić zdolne
serce spodlone, niewolne,
które naszą krew zaprawia.
STAŃCZYK
A wolicie spać –
DZIENNIKARZ
To jedno!
Usypiam duszę mą biedną
i usypiam brata mego;
wszystko jedno, wszystko jedno,
tyle złego, co dobrego,
okropne rzeczy się dzieją.
Patrzeć na przebiegi zdarzeń –
dalekie, dalekie od marzeń,
tak odległe od wszystkiego,
co było wielkie w kraju;
że wszystko, co było, przepadło,
bezpowrotnie w mroku zbladło:
to bajki o trzecim Maju!
Matkę do trumny się kładło,
siostry i rodzinę całą;
ksiądz pokropił i poświęcił,
grabarze gruz przywalili;
epigonów co zostało,
na stypie się weselili
wesołością, co przeklina;
w pijaństwie duszę zabili,
a nie mogli zabić serca.
Zostało serce, co woła,
spłakane u bram kościoła,
skrwawione u wrót świątyni
i jeszcze w męce okrutnej,
w czułej litości rozrzutnej
samo siebie wini.
STAŃCZYK
Asan jako spowiedź czyni,
spowiedź, widzę, cudzych grzechów;
Acan się zalewa łzami,
duszę krwawi, serce krwawi;
ale znać z Acana mowy,
że jest – tak – przeciętnie zdrowy;
jutro humor się naprawi. –
Gotów mi płakać najrzewniej,
rozczulać się cudzych grzechów,
u bliskiego widzieć tramy,
zbrodnie, brudy, grzechy, plamy
i za swojego bliskiego
uczynić publiczną spowiedź. –
A! doprawdy! warte śmiechów –
może jeszcze rozgrzeszenie
wziąć kapłańskie z cudzych zbrodni – ?
DZIENNIKARZ
Wina ojca idzie w syna;
niegodnych synowie niegodni;
ten przeklina, ów przeklina –
ród pamięta, brat pamięta,
kto te pozakładał pęta
i że ręka, co przeklęta,
była swoja. – Rozbrat wieczny
duszy z ciałem, ciała z duszą;
w nim się słabi kruszą –
miecz do walki obosieczny –
myśmy słabi. – Wielkość gniecie,
przekleństwo nosi na grzbiecie:
zbrodnie nosi, czarne kiry,
szatę krwawą Dejaniry;
Wielkość: Zbrodnia; Małość: podła –
Jakaż nasza dzisiaj Wola?!
Czarodziejska dłoń ogrodła
nasze pola.
STAŃCZYK
Łzy ze źródła!
Tyle żalów o nieswoje!?
A cóż tobie niepokoje
tych, co w grobach leżą?
Myślisz – że się trupy odświeżą
strojem i nową odzieżą –
a ty z trupami pod rękę
będziesz szedł na Ucztę-mękę
i jako potrawy żuł,
czym się tylko kiejś kto truł;
wsączał w siebie i pił,
czym tylko kto gdzie gnił;
czy to ma być twoja krew?!
DZIENNIKARZ
Moja krew, moja krew –
czy ja wiem – okrzyk mew,
gdy gonią ponad skały,
okrzyk mew osmętniały,
żałośliwy, straszny,
gdy od brzegu odbiegły daleko.
Morze ciche, strop się chmurzy,
ale burza i orkan daleko
Tylko głuchość i pustka bezmierna –
a tu skrzydła rozchwiane do lotu,
nie pragną, nie pragną powrotu
i wiedzą, że tam, gdzie dążą,
wylądu szukać daremno;
przekleństwu swojemu wierne,
lecą – i nie śmieją ustać,
aż krew do ust pocznie chlustać
ze znużenia – wtedy padną,
łzą nie pożegnane żadną,
bo śmierć ulga, ulga zgon.
STAŃCZYK
Zaśpiewałeś kruczy ton;
tobież tylko dzwoni w głuszy
pogrzebowych jęków dzwon?
– – – – – – – – – – – – – – –
A słyszałżeś kiedy, z wieży
jak dźwięczy i śpiewa On?
DZIENNIKARZ
Zygmunt, Zygmunt…
STAŃCZYK
Dzwon królewski: –
Siedziałem u królewskich stóp,
królewski za mną dwór:
synaczek i kilka cór,
Włoszka – a wielki chór
kleru zawodził hymny; –
a dzwon wschodził.
Patrzali wszyscy w górę,
a dzwon wschodził –
zawisnął u szczytów
i z wyżyn się rozdzwonił:
głos leciał, polatał,
kołysał się górnie,
wysoko, podchmurnie –
a tłum się wielki pokłonił.
Pojrzałem na króla,
a król się zapłonił…
Dzwon dzwonił
– – – – – – – – – – – –
DZIENNIKARZ
A toć on nam tętni dziś,
jak grzebiemy, kto nam drogi;
zwołuje nas, każąc iść
posłuchać kościelnych szumów,
w wielkim zamęcie rozumów,
w wielkim modlitew rozjęku,
On pan, ten dzwon królewski,
nie ustający w brzęku,
o pękniętym sercu:
nasz ton. – Nad przepaścią stoję
i nie znam, gdzie drogi moje.
STAŃCZYK
Byś serce moje rozkroił,
nic w nim nie najdziesz inszego,
jako te niepokoje:
sromota, sromota, wstyd,
palący wstyd;
jakoweś Fata nas pędzą
w przepaść –
DZIENNIKARZ
Ty Wid!
STAŃCZYK
Ja Wstyd!!
Piekło wiem gorsze niż Dante,
piekło żywe.
DZIENNIKARZ
Żyję w Piekle!,
STAŃCZYK
Społem w przepaść!
DZIENNIKARZ
Społeczeństwo!
Oto tortury najsroższe,
śmiech, błazeństwo –
to my duchy najuboższe.?
“Społem” to jest malowanka,
“społem” to duma panka,
“społem” to jest chłopskie “w pysk”,”
“społem” to papuzia kochanka,
próżność, nadczłowieczeństwo _
i przy tym to maleństwo:
serce pęknione, co krwawi.
STAŃCZYK
Asan prawi –
jako najwalniejsi gębacze,
odrośl od tych samych pni
z moich dni.
DZIENNIKARZ
Wolałbym już stokroć razy
policzone dni
niż ten bieg, bieg. pęd, gonitwa
ku przepaści, otchłani, zawrotom:
Ach, kresu, ach, kresu lotom
Stacza się sercowa bitwa,
opadam coraz na głazy,
mrze na ustach modlitwa,
ach, kresu, ach, kresu lotom! –
Niechby się raz wszystko spali,
zetrze się, na proch się zsypie,
jak kolumny, na gruz się rozwali,
byśmy padli potruci
jadami w pogrzebowej stypie;
niechajby się raz wszystko spali,
i te nasze polskie posty
dusz do polskich świętych,
i te nasze tęczowe mosty
czułości nad pustką rozpiętych,
malowanki Częstochowskie
w koronach – i wszystkie Wiary! –
Nieszczęścia wołam!!
STAŃCZYK
Puszczyku…
DZIENNIKARZ
Może by Nieszczęście nareście
dobyło nam z piersi krzyku,
krzyku, co by był nasz,
z tego pokolenia. –
Ach, Sumienia, Sumienia!
Już było tych prawd bez liku
dla nas – Prawdy czy Fraszki -?,
Stoimy u polskich granic,
a mamy obecność za nic,
od talentów zawisłe igraszki.
STAŃCZYK
Puszczyku!
Zgrałeś się przy zielonym stoliku
czy z kobietami w gorączce
opętałeś duszę mdłością
i w tej momentu palączce
oślep gnasz we własne próchno.
A gdy na nie wichry dmuchną,
rozleci się zgasłe próchno,
zamurują się otchłanie
i krzyk, i jęk, i wołanie
zda ci się błazeństwem duszy,
które nikogo nie skruszy,
które zeżre siebie samo,
a trzewia mu gniciem cuchną. –
Znam ja, co jest serce targać
gwoźdźmi, co się w serce wbiły,
biczem własne smagać ciało,
plwać na zbrodnie, lżyć złej woli,
ale Świętości nie szargać,
bo trza, żeby święte były,
ale Świętości nie szargać:
to boli.
DZIENNIKARZ
Tragediante…
STAŃCZYK
Commediante,
dla ciebie błazeńska laska.
DZIENNIKARZ
Piastujesz ją, piastun stary;
znasz tylko: status quo ante;
błazeństwo z tobą się zrosło.
STAŃCZYK
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
DZIENNIKARZ
Fatum nas w obłędy wodzi:
u rozstajnych dróg zły Duch!
Tu moje rozstajne drogi;
ty mój Duch-zły – demon, Szatan;
błazeństwem ja z tobą zbratan,
byłem ci duszą poswatan,
nim dusza stała się trup; –
a teraz mi pachnie grób,
czuję trąd.
STAŃCZYK
Naści; rządź!
Masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
DZIENNIKARZ
Nie chcę żadnych więcej prób.
Serce miałem kiedyś młode,
porwałeś mi serce młode,
wlałeś jad goryczny w krew.
Nie widzę, nie widzę dróg,
zaćmił mi się Bóg…
STAŃCZYK
Fata pędzą, pędzą Fata ?
Wielkość ? Nicość ? pusty dzwon,
serce strute ?
uderzyłeś błazna ton:
moją nutę.
Kłam sercu, nikt nie zrozumie,
hasaj w tłumie!
Masz tu kaduceus, chwyć!
Rządź!
Mąć nim wodę, mąć!
Na Wesele! Na Wesele!
Idź!
Mąć tę narodową kadź,
serce truj, głowę trać!
Na Wesele! Na Wesele!
Staj na czele!!!
SCENA 8.
DZIENNIKARZ, POETA.
DZIENNIKARZ
Może z mętów się dobędzie człowieka;
może minie palączka i głód;
ot, kaleka ja, ot, ja kaleka:
każdy dzień piekielny trud.
Młodości – wyrwi mię z cieśni,
oplatają mnie grzyby i pleśni;
o Młodości, jakożeś daleko,
a to jeszcze wczora, prawie wczora…
POETA
Cóżeś tak się rozżalił, rozpalił,
czy cię jakie przemieniły cuda?
DZIENNIKARZ
A przeszedł tu koło mnie cień,
cień goryczy pełen wielkoluda
i ostawił mi laseczkę kaduczą.
POETA
Nie przeczę, że rozmyślania uczą,
ale cóż tak sobie żalisz serce?
DZIENNIKARZ
Och, w okropnej jestem poniewierce;
po torturach mię duchowych włóczą,
więżą mnie konwenansowe szpangi:
oto droga utarta do rangi,
a ja gardzę, ja gardzę, ja plwam
na to wszystko, ze serca szczerego –
i nie zdołam rozerwać obroży,
a wstrętów coraz się mnoży
i cokolwiek słyszę, to mnie draźni.
Przyjaźń farsą, Litość: kłam,
a słyszę, że gadają o przyjaźni.
Miłość farsą –
słyszę wkoło półszepty miłości.
Kłamstwo Szczerość, a widzę tu gości
i muzyki słyszę swoje, polskie, nasze,
i po ścianach złożone pałasze,
obrazeczki, sceny narodowe.
To mnie draźni i męczy, i boli:
Czy my mamy prawo do czego?!!
Czy my mamy jakie prawo żyć…?
My, motyle i świerszcze w niewoli,
puchnąć poczniemy i tyć
z trucizny, którą nas leczą.
I tę naszą dolę kaleczą
widzieć i trupem gnić…
POETA
Rozżaliłeś się, działa muzyka,
to się koło widzeń zamyka
i działa na nerwy.
DZIENNIKARZ
Na nerwy !?
Na nerwy działa te, na te sieci,
które mają duszę w uwięzi,
że gdy tak mi grają bez przerwy,
zdało mi się, że moja dusza
ze mnie wyszła i koło mnie świeci.
POETA
Zdawało ci się – sam mówisz przez to,
że o jedno złudzenie więcej.
DZIENNIKARZ
Poezjo! – tyś to jest spokojną sjestą;
chcesz mnie uśpić, znieczulić, zniewolić,
byle słówka nie wyrzec goręcej.
Ach, nie ukrywaj – nie udawaj,
ty sameś w ogniu – to maska
ten pozorny spokój – to kłam.
A! ta muzyka tak brzęczy,
jak z ula dzwonienie pszczół –
a my jak szerszenie:
to mi się rzuca do garła
ta duża wesołość narodowa,
to mi się rozszerza głowa
szumem, gwarnością, zawrotem
i nawet mi jest wstrętny ból.
POETA
Daj rękę.
DZIENNIKARZ
Ech, daj mi pokój –
wyjdę za próg – jak wieje od pól…
Powietrza, powietrza!…
POETA
Daj dłoń…
DZIENNIKARZ
Daj mi spokój!
SCENA 9.
POETA, RYCERZ.
POETA
Otwarła się toń!
Upomina się o swoje Umarła.
Szumem, gwarnością, zawrotem
idzie ku nam z powrotem;
jakaś Przemoc wrotom grobu się wydarła,
oto, słyszę, woła:
RYCERZ
Daj dłoń!!
POETA
Puszczaj!
RYCERZ
Ty mój!
POETA
Puszczaj!
RYCERZ
Ty mój!!
POETA
Żelazem owita ręka,
żelazem zakryta skroń.
RYCERZ
Zbieraj się, skrzydlaty ptaku,
nędzarzu, na koń, na koń,
przepadnie przekleństwo, męka!
POETA
Co mówisz, okropne widziadło,
na koń? – gdzie – ? jak?
Żelazna twoja dzwoni szczęka,
żelazna więzi mnie ręka.
RYCERZ
Na koń, zbudź się, ty żak,
ty lecieć masz jak ptak!
Bioręć w pętle.
POETA
Na arkan mnie wiąże.
RYCERZ
Poznasz, ktom jest, gdy zaciążę –
ty więzień mój, mnie służ;
biorę przemocą. Ja Moc:
za mną, przede mną
ognia kurz;
po drogach, po których lecę,
drzewa się palą jak świece,
ciskają się błyskawice,
jak lecę, Duch:
wytężaj, wytężaj słuch!
POETA
Puszczaj, przepadaj w Noc –
o, ręce, ręce martwieją…
RYCERZ
Ty mój!
POETA
Precz. –
RYCERZ
Słysz grom…
POETA
Zatrząsnął się cały dom…
RYCERZ
A czy wiesz, czym ty masz być,
o czym tobie marzyć, śnić –
POETA
Sen, marzenie, mara, wid.
RYCERZ
Jutro dzień, przede dniem świt!
Wiesz ty, czym ty mogłeś być –
POETA
Słowo, Widmo gończe!
RYCERZ
Zwiastun!
POETA
Głos jak marzeń moich piastun;
Rycerz, Widmo, urojenie
przyoblekło szatę żywą.
RYCERZ
Krwi, krwi pragnę, krwawe żniwo!
Wracam do dom w noc szczęśliwą,
w noc ponurych wichrów łkań.
Niosę dań, orężną dań.
POETA
Wracasz do dom ze snów, z dali…
RYCERZ
Z dali, hen z zaświatów, z prochów.-
Przeszedłem ogień, co pali,
przeszedłem zapady lochów.
Ścigam, gonię, moc roztrwonię.
Niosę dań, orężną dań.
POETA
W noc ponurych wichrów łkań
wstajesz z lochów, z prochów, skał…
RYCERZ
Na głos mój ty będziesz drżał:
Grunwald, miecze, król Jagiełło!
Hajno się po zbrojach cięło,
a wichr wył i dął, i wiał;
stosy trupów, stosy ciał,
a krew rzeką płynie, rzeką!
Tam to jest!! Olbrzymów dzieło;
Witołd, Zawisza, Jagiełło,
tam to jest!! – Z pobojowiska
zbroica się w skibach przebłyska,
żelezce, połamane groty,
drzewce powbijane do ciał,
z trupów zapora, z trupów wał,
rycerski zgotowiony stos:
Ofiarnica –
tam leć – tam chodź, tam leć!!!
brać z tej zbrojowni zbroje,
kopije, miecz i szczyt
i stać tam wśród krwi,
aż na ogromny głos
bladością się powlecze świt,
a ciała wstaną,
a zbroje wzejdą
i pochwycą kopije, i przejdą!!!
Spiesz, tam leżą stosy ciał;
przeparłem trumniska wieko,
czas, bym wstał, czas, bym wstał.
POETA
Łzy mnie pieką, łzy mnie pieką,
czymże bym ja tam być miał.
RYCERZ
Niosę dań, orężny szał.
POETA
Dech twój zimny, dech grobowy…
RYCERZ
Patrzaj w twarz, patrz mi w twarz,
ślubuj duszę, duszę dasz.
POETA
Za przyłbicą pustość, proch;
w oczach twoich czarny loch,
za przyłbicą Noc;
zbroja głuchym jękiem brzękła.
RYCERZ
Miecz, miecz, siła nieulękła;
patrzaj w twarz, patrzaj w twarz;
ty mnie znasz.
POETA
Ktoś jest?
RYCERZ
Moc.
POETA
– Przyłbicę wznieś!
RYCERZ
Rękę daj.
POETA
Duszę weź.
RYCERZ
Patrz!!
POETA
Śmierć – Noc!
SCENA 10.
POETA, PAN MŁODY.
POETA
Potęga, wieczysta Potęga,
Moc nieprzeparta!
PAN MŁODY
O czym mówisz – ?
POETA
Niedołęga
byłem – a dzieła to mitręga
próżna – mgła nic niewarta.
Teraz naraz się koło mnie zapaliło
i gorę – i piersi się palą;
zdaje mi się, że słyszę gdzieś górą,
jak skały sie padają
i w otchłań z łoskotem się walą.
PAN MŁODY
Będziesz sonet pisać czy oktawę?
POETA
Nie – przewiduję inszą zabawę;
poczułem na szyi arkan –
Polska to jest wielka rzecz:
podłość odrzucić precz,
wypisać świętą sprawę
na tarczy, jako ideę, godło
i orle skrzydła przyprawić,
husarskie skrzydlate szelki
założyć,
a już wstanie któryś wielki,
już wstanie jakiś polski święty.
PAN MŁODY
Zajmujące.
POETA
Ty tematem zajęty.
PAN MŁODY
Myślałżeś ty co więcej
niż poemat?
POETA
Może ja to myślę goręcej
i w tej chwili to jeszcze się pali –
jeszcze – a jutro się zawali
w gruz ten pożarny gmach.
A! chciałbym wstąpić w to Piekło.
Ach!
PAN MŁODY
Rozpalony.
POETA
Piekło żywe
w tej chacie, w zaklętym dworze:
Piekło gorze!
PAN MŁODY
A to coże?!
SCENA 11.
PAN MŁODY, HETMAN, CHÓR.
CHÓR
Hej, panie, panie Branecki,
nie żałuj grosika, nie żałuj,
pocałuj się z nami, pocałuj,
nie żałuj dukacika, nie żałuj,
dajże go nam z tej kieski!
HETMAN
Ha, szatańce, sztab moskieski,
znajcie pana, bierzcie złoto,
nie stoję ja pan o złoto;
piekielna mnie dziś gospoda:
hulaj dusza, z wami zgoda.
CHÓR
Hulaj dusza, z nami w zgodzie,
potańcujemy w gospodzie;
pocałuj się z nami, pocałuj,
nie żałujta, hetmanie, kieski,
braliśta pieniążek moskieski,
hej, hetmanie, hetmanie Branecki!
HETMAN
Bierzcie złoto, pali złoto.
CHÓR
Pali pieniążek moskieski?
HETMAN
Piekielna mnie dziś gospoda:
diabły moją piją krew;
szarpają mi pierś, plecyska,
psy zjawiska, łby ogniska;
szarpają, sięgają trzew!
PAN MŁODY
Wojewoda! Wojewoda!
HETMAN
Puszczajcie, litości!
PAN MŁODY
Jezu!
SCENA 12.
PAN MŁODY, HETMAN.
HETMAN
Ha, przepadli kędyś diabli,
ktoś się doli ulitował;
rana jeno straszna boli –
puste żale, mnie nie szkoda,
bo ja pan, piekielny pan,
drwię z serdecznych ran.
Setkę lat przez puszczę gnam,
przez bór gonię, gęsty las,
przez ugory, łąki, błoń –
upałami bije skroń,
młotami serce wali,
ogień wnętrzności pali –
Każ muzyce dla mnie grać,
mnie na Piekło stać.
Ja pan, ćwierć kraju mam w ręku,
a jak kto po cichuteńku
powie “Jezus” – ja wolny na chwilę,
powietrzem się zasilę:
odetchnąłem piersią całą;
bierz ty, ile złota zostało,
patrz, oto niecki,
diabli mi to kazali nieść;
co noc tak świeżych nasypią,
a sztabowi, czerńcy przeklęci,
krzyczą za mną: panie Branecki,
nie żałuj; – krew moją chlipią –
Masz!
PAN MŁODY
Hetmaniłeś ty, hetmanie,
chocia byłeś łotr,
i sam król był tobie kmotr;
przewodziłeś, przewodziłeś,
a my dzisiaj w psiej niewoli:
nie hetmany, strzęp, łachmany, gruz;
duszę ziębi mróz;
ciebie ogień, ogień pali –
przecz już nic nas nie ocali,
ani król, ani ból,
ani żale, ni płakanie,
hej, hetmanie, hej hetmanie –
dzisiaj to mój dzień miłości…
HETMAN
Czepiłeś się chamskiej dziewki?!
Polska to wszystko hołota,
tylko im złota;
trza było do bękartów Carycy
iść smalić cholewki:
byłać ta we mnie cnota.
Asan mi tu Polski nie żałuj,
jesteś szlachcic, to się z nami pocałuj,
jesteś wolny!
PAN MŁODY
Bierz cię diabli.
HETMAN
Gębuj, widzęś nie przy szabli.
SCENA 13.
PAN MŁODY, HETMAN, CHÓR.
HETMAN
Ścigają psy, kąsają psy.
CHÓR
Przeklęty ty, przeklęty ty.
HETMAN
Sursum corda, serce żreją –
serce mi wyjmują z trzew.
CHÓR
Zaprzedałeś kraj, ty lew;
złotem pysk ci zaleją!
Złoty pan, weselny pan,
pójdźże w tan, pójdźże w tan!
HETMAN
Złoto pali, złoto war;
sursum corda, wiwat Car!
CHÓR
Lejcie mu do pyska żar,
sięgajcie mu dłońmi trzew.
HETMAN
Piją krew, żłopają krew,
cielsko drą po kawale!
CHÓR
Złoty pan, weselny pan,
pójdźże w tan, dalej w tan:
na Weselu hula Śmierć,
garniec pereł, złota ćwierć,
zaprzedałeś Czortu kraj.
HETMAN
Żłopią krew Czarty Moskale,
sursum corda, wiwat Car!
CHÓR
Huś ha, huś – haj go, haj!
Pójdźże w tan, dalej w tan!
Złoty pan! weselny pan!
SCENA 14.
PAN MŁODY, DZIAD.
PAN MŁODY
Tyle się przewlekło mar
z okropnym śmiechem Piekła…
DZIAD
Cóż wam to? cóż wam to?
Czy was panna młoda urzekła?
PAN MŁODY
Oj, tu Diabły, ze samego Piekła,
włóczyły przede mną człowieka,
ach, powietrza, tchu…
DZIAD
Cóż pon ucieka?
SCENA 15.
DZIAD, UPIÓR.
DZIAD
(za Panem Młodym)
Miałem rzec, cosi miałem rzec:
Szczęść Boże przy weselu.
UPIÓR
Przyjacielu, przyjacielu…
DZIAD
Kto! ty we krwi! precz, piekielny!
UPIÓR
Ja weselny, ja weselny,
dajcie, bracie, kubeł wody:
ręce myć, gębe myć,
chce mi się tu na Weselu
żyć, hulać, pić.
DZIAD
Precz, przeklęty, precz, przeklęty.
UPIÓR
Dajcie, bracie, kubeł wody:
gębe myć, ręce myć…
DZIAD
Krew na sukniach, krew na włosach…
UPIÓR
Nie pyskuj, nie powtarzaj. –
Już, już wiedzą o tym w niebiosach.
(nuci)
“A stało się to w Zapusty”.
DZIAD
Precz, przeklęty, precz, przeklęty.
UPIÓR
Jeno ty nie przeklinaj usty,
boś brat – drżyj! ja Szela!
Przyszedłem tu do Wesela,
bo byłem ich ojcom kat,
a dzisiaj ja jestem swat!
Umyje się, wystroje się.
Dajcie, bracie, kubeł wody:
ręce myć, gębe myć,
suknie prać – nie będzie znać;
chce mi się tu na Weselu
żyć, hulać, pić – ?
jeno ta plama na czole…
DZIAD
Cholera!
UPIÓR
Zaraza, grób.
DZIAD
Precz, precz, ty trup!
UPIÓR
Widzisz, w orderach chodzę.
DZIAD
O! plamy na podłodze od nóg.
UPIÓR
To krew, obmyję próg,
dajcie ino, bracie, wody,
kubeł wody – gębe myć,
suknie prać – nie bedzie znać.
DZAD
Przeklęty! Maryjo, strać!
UPIÓR
Gadu, gadu, stary dziadu,
trza się do roboty brać;
kubeł wody, gębe myć,
nie bede próżno stać,
na Wesele, na Wesele,
podź tańcować, bośma brać
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
SCENA 16.
KASPER, KASIA, JASIEK.
JASIEK
Kasiu –
KASPER
Kasiu –
KASIA
Cóz ta, Jasiu?
JASIEK
Bo to widzis, Kasiu, że to –
tak mnie ciągnie bez pół.
KASPER
Pódź, Kasicko, ku mnie, cosi
mom ci sepnonć.
KASIA
Co, że co – ?
KASPER
Radź, co z nami – ?
KASIA
Kiej na ogrodzie rosi.
KASPER
Kiejbyśmy byli sami!…
JASIEK
Kasper – idze pod stodołę.
KASIA
Po co? – Idze ty.
KASPER
Wis, bracie,
idź ty pirwy – namość słome.
KASIA
Przyjdziewa.
JASIEK
Cóz sie trzymacie,
lgnies do niego – ?
KASPER
To sie zeń.
JASIEK
Do zeniacki pirsy leń,
a wpół chyci, zwyobraco.
KASPER
Jest ta Kasie chycić za co.
JASIEK
Juz bym do wos nic nie cuł –
ino ciągnie mnie bez pół.
KASIA
Przynieś wódki.
KASPER
Naści grosz.
JASIEK
Zaros, juści racje mos,
lece!
SCENA 17.
KASPER, KASIA.
KASIA
Powiedziałam tak na hece.
KASPER
Kasiu, dyć to k’sobie miło
byśwa poszli spolnie ka.
KASIA
Na ogrodzie sie zrosiło –
jak kces gęby, na –
KASPFR
Ino by najmilej było
k’sobie, Kasiu, byle ka.
KASIA
Juści, miło, Kaspruś – co?
k’sobie ?
KASPER
Ano –
KASIA
Juści…
KASPER
Zaś.
KASIA
Spełzła mi się wstązka kaś –
KASPER
Wstązka od gorseta?
KASIA
Nie ta,
przewiązka spodnicki.
KASPER
Kabyśwa pośli, Kasicko,
mojeś ty palące policko.
(nuci)
“Ino mi się nie broń dziś,
jutro mozes sobie iść”.
SCENA 18.
KASPER, KASIA, NOS.
NOS
(z flaszką i kieliszkiem)
W twoje ręce.
KASPER
Podziękować.
NOS
A dej Kasię pocałować.
KASPER
W twoje ręce!
KASIA
Podziękować!
NOS
A teraz pocałuj z woli.
KASIA
Ej ta, cóz to ?
NOS
Nie zaboli ?
Kasiu, dziwcze, co za dąs,
i on, i ja gołowąs;
chcesz go, to ci go nie bronię;
niedobrze ci w tej koronie.
KASIA
Pódzies pon, patrzcie go,
ledwo przysed, juz by kcioł.
NOS
Adie, druhna, jak nie, to nie.
KASPER
Cało flaszke bestia schloł.
SCENA 19.
PANNA MŁODA, PAN MŁODY.
PANNA MŁODA
Och, mójeśty, juz nie mogç tańcować,
a tańce, nie chciałabym żałować
jutro, że dzisiaj nie dosyć,
jak dzisiaj, że nie dość wczora,
ażem osłabła, aż prawie chora,
ino, że mi nie trza doktora,
ino tańca –
PAN MŁODY
Jak paciorki różańca,
taniec jeden, jak drugi
jednaki,
a łańcuch taneczny długi,
do rana, a od rana do nocy
PANNA MŁODA
Pokiel starcy piecywa i kołocy,
hulać, hulać w kółecko, tańcować…
PAN MŁODY
A pocałuj, bo będziesz żałować.
PANNA MŁODA
Tak ci mnie to granie tkliwi –
PAN MŁODY
Poczekaj, będziemy szczęśliwi –
PANNA MŁODA
Mój ty Boże – !
PAN MŁODY
W jakim dworze;
postawimy se dwór modrzewiowy,
brzózek przed oknami posadzę.
PANNA MŁODA
Brzoza straśnie sybko pusco,
het ściany we trzy roki ocieni.
PAN MŁODY
Będziemy se siedzieć w zieleni,
będziemy se siedzieć w maju,
we kwitnącym sadzie.
PANNA MŁODA
W paradzie.
PAN MŁODY
(nuci)
“A jak będzie słońce i pogoda,
słońce i pogoda…”
PANNA MŁODA
(nuci)
“Pójdziemy se razem do ogroda –
bedziemy se fijołecki smykać…”
SCENA 20.
DZIENNIKARZ, ZOSIA.
ZOSIA
Ach!
DZIENNIKARZ
Aa ! –
ZOSIA
Bardzo ciemno.
DZIENNIKARZ
Nie widno.
ZOSIA
Zmęczonam, wciąż w kółko, w kółko…
DZIENNIKARZ
I cóż? chłopy pani nie brzydną?
ZOSIA
Nie wiem – nie; – patrzę na ludzi
jak na przeróżnych ludzi.
DZIENNIKARZ
A tak się serduszko budzi.
ZOSIA
Patrzę i usypiam serce;
to ładne – to bardzo górne,
ale z tego co? – ja czuję,
muru głową nie przewiercę,
a jak widzę w lichej poniewierce
rzeczy górne i piękne, i czułe,
to mnie boli.
DZIENNIKARZ
A ten ból przechodzi.
ZOSIA
A pan ma swoją bibułę,
żeby ból każdy przeszedł.
DZIENNIKARZ
Epidemia.
ZOSIA
Pan nie wierzy, co nie przewidziane?
A wie pan, ojczyzna to chemia;
serce, jak się czego uczepi,
to dynamit.
DZIENNIKARZ
Coraz lepiéj,
jeszcze jeden taniec w kółko,
a edukacja skończona.
ZOSIA
Nie byłabym ja chłopu żona;
nikt mnie w śluby nie poprosi –
ale myślę, panie redaktorze,
że tam w tej wiejskiej komorze,
w półblasku kuchennej lampy,
że tam mój taniec coś znaczy.
DZENNIKARZ
Gdy sama to pani uznać raczy… –
ZOSIA
Pan skąd się tu bierze?
DZIENNIKARZ
Ja się patrzę, lubię i nie wierzę,
za to wierzę w panią.
ZOSIA
Za co?
DZIENNIKARZ
Za tę minkę, oczy, gest.
ZOSIA
Podobam się?
DZIENNIKARZ
W tym coś jest.
SCENA 21.
POETA, RACHEL.
POETA
To pani, o, proszę wejść.
RACHEL
Idę za panem jak cień;
pan się może śmiać,
ale mnie się wymarzyło,
że się tu zaczyna coś dziać – ?
POETA
Może – a w tej chwili na dworze
pani mi się z dala pokazała,
jak płomieniste widziadło.
RACHEL
Byłam w ten szal owita cała
i w świetle ode drzwi, ot tak.
POETA
Noc nasze przeinacza widzenia.
RACHEL
Ja prawie że jestem w trwodze –
a wie pan, że się zwróciłam w drodze;
bo mi w poprzek ścieżki przeszła
jakaś osoba…
POETA
To są ludowe baśnie.
RACHEL
Chodzą hałaśnie
w huczącym wichrze; pan widzi,
jaki się huragan zrywa,
jak świszczy i drzewa szamoce –
POETA
Zatrząsł szybami; – patrz pani,
czego nie dostrzegam w ogrodzie…
RACHEL
Tak bardzo ciemno…
POETA
Ktoś wyrwał krzew różany.
RACHEL
Czy ten, co był w słomę odziany?
POETA
No ten chochoł.
RACHEL
Ktoś połamał? –
a myśmy, cośmy to chcieli
z nim – ?
POETA
Myśmy lecieli
na lep poezji – i teraz
dwór się od poezji trzęsie;
odbywa się wielkie darcie
piór wszelijakiego drobiu:
grunwaldzkie duchowe starcie,
lecą pióra orle, pawie, gęsie,
wnet ujrzymy husarię i króla;
zatrzęsło się tu ze wszech jak do ula.
RACHEL
W powietrzu atmosferyczna zmiana:
chata stała się rozkochana
w polskości – właściwa skala:
żar, co się duchem udziela,
co się na powietrzu spala
jak garść lnu.
POETA
Dawno nie miałem snu,
jak ten wieczór, jak ta noc.
RACHEL
Przedziwna, przedziwna Moc,
te potęgi walczące, ten wiatr,
jakieś prastare siły.
POETA
Hen z Tatr
przylatują ku mnie przypomnienia!
Skrzydeł! – nad ten las z kamienia
ulecieć – w górę –
RACHEL
Na szczyty!
POETA
Walküra!
RACHEL
Dzisiejsze sny,
po tej nocy nieprzespanej,
będą cudne – bo oczy patrzące
stały się figurami ludne,
które się niełatwo zatrzeć dadzą.
POETA
Chodźmy patrzeć !
SCENA 22.
GOSPODARZ, KUBA.
KUBA
Jakiś pon, jakiś pon
zsiadają z siwka w podwórzu;
koń ogromniec…
GOSPODARZ
Weźcie konia
razem ze Staszkiem ku szopie;
podrzućcie co żryć.
KUBA
A pon musi wielgi być:
ubiory na nim czerwone,
siwa broda a lira u siodła,
jak te dziady z Kalwaryje,
co nosą lire u pasa.
Niech pon wyjdą w sień.
GOSPODARZ
Bania się z gośćmi rozbiła
w ten weselny dzień;
kogóż ta ciekawość przywiodła?
Latarkę zaświć! –
KUBA
Jak zyje,
jeszczem takiego Polaka
nie ujzoł –
GOSPODARZ
Bo żyjesz mało;
jeszcze duża takich Polaków ostało,
co są piękni.
KUBA
A kaz się to wszyćko kryje? –
O, zaroz będzie latarka,
ino się przypiece siarka.
SCENA 23.
GOSPODARZ, GOSPODYNI, KUBA.
GOSPODARZ
Słyszysz, ponoś ktoś w gościne,
jakiś jakby wielki gość…
GOSPODYNI
Tu drzwi zawrzes – tam se gwarzcie,
jo już mom tych tańców dość;
a cóż ty mos za tęgom mine,
coś ty jakisik niepewny – ?
GOSOPODARZ
Ino, matuś, zaś nie swarzcie –
ja tak dziś przy Weselu rzewny;
jakiś gość nie lada jaki…
GOSPODYNI
Tu drzwi zawrzes, tam se gwarzcie.
GOSPODARZ
Kto to taki, kto to taki – ?
SCENA 24.
GOSPODARZ, WERNYHORA.
WEHNYHORA
Sława, panie Włodzimierzu,
zjechałem tu gość.
GOSPODARZ
Spocznij, Wasza Mość;
żona stroi się w alkierzu…
WERNYHORA
Ostań, panie Włodzimierzu.
GOSPODARZ
Żona stroi się w alkierzu;
niespodziany gość,
właśnie była przy pacierzu,
bo się dziecka kładło spać.
WERNYHORA
Niechajże żona w alkierzu…
GOSPODARZ
Bo się dziecka kładło spać;
a ci nie przestają grać:
jak wesele, to wesele,
to nie będą w miejscu stać;
ot, tu żona jest w alkierzu.
WERNYHORA
Niechajże żony w alkierzu,
niechże tańcuje Wesele.
Siądźże, panie Włodzimierzu,
mam Asaństwu nowin wiele:
Pomówimy o Przymierzu.
GOSPODARZ
Ano proszę, bardzo proszę.
WERNYHORA
Siadaj.
GOSPODARZ
Siadam – zacny gość –
bardzo proszę, bardzo proszę;
ceremonii dość.
WERNYHORA
Ja z daleka – hen od kresów,
konia zgnałem.
GOSPODARZ
Podły czas.
A do wszystkich spadłych biesów,
toście tu są pierwszy raz;
któż was zwabił w taki czas?
A do wszystkich spadłych biesów,
żeście tak niespodziewanie
w noc i na to weselisko
zechcieli tu, Ichmość Panie?
WERNYHORA
Z daleka, a miałem blisko
i wybrałem Weselisko,
boście som tu jakoś wraz,
i wybrałem Ichmość Mości
dom, gdzie ludzie sercem prości.
GOSPODARZ
Wasza Mość mieliście blisko
serceście zobligowali –
myśmy sobie prości – mali.
WERNYHORA
Z daleka, a miałem blisko;
ledwom wymienił nazwisko,
a zaraz mi pokazali
tacy chłopcy, rześcy, mali.
GOSPODARZ
Co to u nich serce z miską;
przybieżali, powiadali,
Czego nie zjęzykowali:
że pan stary, że Dziad stary,
że Dziad z lirą, brodą siwą…
WERNYHORA
Ot, dziadzisko z siwą brodą.
Dawnoż było w duszy młodo;
żeście sobie prości, mali,
toście wielkich krzywd nie znali.-
Chudobę macie szczęśliwą.
GOSPODARZ
A ot, takie złote żniwo,
złote pola – pokoszone –
Wszystko błoto – zadyszczone; –
sady ciche – kwitną, rodzą,
jedne z drugich same wschodzą:
złote żniwo, serce z miską;
nie trzeba szukać daleko,
kiedy było jakoś blisko.
Pokażę waćpanu żonę.
WERNYHORA
Złote żniwo, serce złote:
jeszcze u was w duszy młodo,
żeście sobie prości, mali,
toście wielkich krzywd nie znali. –
Może żona ma robotę – ?
GOSPODARZ
Żona stroi się w alkierzu,
chce się wydać urodziwa,
że to gość niespodziewany,
każe zaraz podać piwa.
WERNYHORA
Zostaw, panie Włodzimierzu,
że to chwila osobliwa…
GOSPODARZ
Lepiej gwarzy się przy szklenie,
że to z drogi, tyle błoto;
lepiej gada się przy wenie.
WERNYHORA
Kiej się nie rozchodzi o to;
że to chwila osobliwa,
możemy na osobności
porozmawiać.
GOSPODARZ
Słucham Mości;
a to chwila osobliwa.
Wolnoć spytać o nazwisko… – ?
WERNYHORA
Nie poznałeś – ?
GOSPODARZ
Ktoś mi znany,
ktoś serdeczny, ktoś kochany,
ktoś, co groźny – dawny, stary,
jak wiek cały…
WERNYHORA
Dawnej wiary.
GOSPODARZ
Ktoś mi znany, niespodziany…
&