Baśń o królewnie na drewnianych nóżkach

Była sobie królewna,

Chyba wróżkom pokrewna,

Bo od młodych lat była,

Tak nadobna i miła,

Taka dobra i słodka,

Taka luba pieszczotka,

Taka jakaś przylepka,

Takie miała ci ślepka,

Że jak nimi spojrzała,

Wszystkich u nóg swych miała.

 

A lubiła pasyami,

Wieczorynki z tańcami,

I lubiła na bale,

Chodzić z boną na salę,

Bo tańczyła jak fryga,

Co to w oczach się miga,

Gdy przez chłopców puszczona,

Leci niby szalona,

 

Aż tu razu pewnego,

Dnia, nie pomnę, którego,

Gdy ze swymi dworzany,

Znów puściła się w tany:

Nagle w wirze mazura,

Kiedy przyszła jej tura,

Ktoś ją trącił z nienacka,

A że śliska posadzka,

Więc się nagle zachwiała,

I bęc !… nóżki złamała !

 

Leży biedna na ziemi,

Płacze łzami rzewnemi,

Przez łzy patrzy na nóżki,

Z których same okruszki,

Łamie rączki u czoła,

I zawodzi i woła:

— „O mój Boże, mój Boże!

Kto mię biedną wspomoże?”

 

Aż tu słychać za murem,

Jak rozlega się chórem,

Śpiew myśliwski dobrany,

Co brzmi jakby organy:

„Pojedziemy na łowy,

Do zielonej dąbrowy!”

 

To królewicz Słodyczek,

Śpiewa jakby słowiczek;

Piosnka wpada do ucha,

A królewna jej słucha,

Słucha, słucha i myśli:

— Żeby do mnie tu przyśli,

Poradzili niebodze,

Która cierpi tak srodze!

 

A wtem drzwi się otwarły,

Naprzód weszły dwa karły;

Jeden dźwigał koronę,

Drugi berło złocone;

A za nimi do sali,

Orszak dworzan się wali;

“Wszyscy piękni, dostojni,

Szumni, dumni i zbrojni:

Ten niósł kołczan i strzały,

Ten znów pancerz wspaniały,

Ten królewski hełm z kitą,

Ów zwierzynę ubitą;

Aż nareszcie szedł tłusty,

Niby beczka z kapusty,

Ledwie mieszcząc się drzwiami,

Wielki kuchmistrz z rondlami.

 

W tem coś błysło na końcu,

Jakbyś przejrzał się w słońcu,

Jakby nagle z błękitu,

Strzelił promień przedświtu;

W takim blasków potoku,

Z dumą w czole i w oku,

W szatach jakby do ślubu,

Od trzewików do czubu,

Przyodziany wspaniale,

Wszedł królewicz na salę.

 

Uderzyły fanfary,

Organ ozwał się stary,

A panowie i panie,

Ile w piersiach sił stanie,

Ile w nich się tchu kryje:

Wykrzyknęli: „Niech żyje!”

 

Ukłonił się królewic,

W stronę dworzan i dziewic,

Lecz zachmurzył wnet czoło,

Kiedy spojrzał w około,

Bo się spotkał z królewną,

Co leżała jak drewno.

 

Ody królewicz ją zoczył,

Zaraz do niej poskoczył,

Widząc straszną jej mękę,

Pocałował ją w rękę,

I pocieszał niebogę:

— „ja ci zaraz pomogę!”

 

Poszedł prędko do boru,

Zrobił nóżki z jaworu,

Z trzewiczkami na drewnie,

I darował królewnie.

 

A królewna już rada,

Nowe nóżki zakłada,

I próbuje i skacze,

I już więcej nie płacze,

Bo jej nóżki drewniane,

Leżą jakby ulane.

 

Czule zbawcy dziękuje,

Królewicza całuje.

— Królewiczu mój złoty,

Mówi głosem pieszczoty:

Dałeś nóżki z jaworu,

Więc nie odmów honoru,

Królewiczu kochany,

I puść ze mną się w tany!

 

Więc jej podał prawicę,

Lewą znak dał muzyce,

Huknął na swe dworzany:

— „Proszę za mną iść w tany!”

Suną nogi i nóżki,

W polonezie Moniuszki,

Co jak srebrny szum fali,

Powiał raźno po sali.

 

A królewicz na przedzie,

Ten rycerski tan wiedzie,

Co z wojennej kurzawy,

W blasku zwycięstw i sławy,

Do królewskich podwoi,

Wszedł przy szabli i zbroi;

Co to taki jest stary,

Jak nasz taniec z Tatary,

W który nieraz z pogany,

Polak puszczał się w tany.

 

Raźno huczy muzyka,

Raźno taniec pomyka,

A królewna jak wiosna,

Uśmiechnięta, radosna,

Szczudełkami przebiera,

Na tancerza spoziera,

A spojrzenia jej biega,

Jak dwie strzały do niego.

 

W tem… o! nieba! W pół drogi,

Coś splątało mu nogi,

I czy oczy nie mylą,

Jak królewna przed chwilą,

Zanim wsparły go sługi:

Runął tancerz jak długi…

 

Poskoczyły sługusy:

Duży, średni i kusy;

Przywołano karzełka,

Co był mały jak pchełka;

Sprowadzono lekarza,

Z pobliskiego cmentarza,

Co tam właśnie wprowadzał,

Kogoś, co mu zawadzał.

Lecz daremne ich rady,

Zimne z wody okłady,

I troskliwie zabiegi,

Eskulapa kolegi:

Bo królewicz, o! rety!

Rozbił sobie niestety,

Całą swoją osnowę:

Ręce, nogi i głowę…

 

Za cóż, za cóż los srogi,

Tak go skarał, o bogi!

Za cóż kłaść się do trumny,

Ma królewicz ten dumny,

I w lat swoich rozkwicie,

Tracić berło i życie?…

 

Ha! kto tańczy wciąż tylko,

Trwoniąc chwilę za chwilką;

Kto dla marnej zabawy,

Rzuca ważne w kąt sprawy:

Czy on królem potężnym,

Czy też chłopem siermiężnym,

Gdy niebacznie los kusi,

Taki koniec mieć musi!

 

Bo treść życia, młodzieży,

Nie na fraszkach zależy;

Nie na tańcach, swywoli,

Co czas chłoną powoli,

I są godne pogardy:

Lecz na pracy, na twardej,

Dla swych bliźnich, współbraci,

Która tu się czcią płaci,

I uprawia grunt żyzny,

Dla pożytku ojczyzny.

 

Ale wróćmy na gody,

Gdzie królewicz nasz młody,

Jęczy biedny i stęka:

„Aj, aj, noga !… aj, ręka !…”

 

Każdy pomódz mu rady,

Aż ci przyszło do zwady,

I doradcy po chwili,

Omal że się nie bili.

 

Gdy tak wszyscy coś radzą,

A lekarze się wadzą:

Głos dobiega ich z dala,

Wędrownego górala,

Co w swej górskiej zaciszy,

Robi łapki na myszy.

 

Więc karzełek powiada:

— „Proszę panów, jest rada;

Po co szukać lekarza?

Zawołajmy druciarza,

Niech nam księcia ratuje,

I jak umie zdrutuje.”

 

Wziął się druciarz do sprawy,

Zakasawszy rękawy;

Sięgnął po drut i glinę,

Robił dobrą godzinę,

I jak pierwszy konował,

Królewicza zdrutował.

 

A królewna niebożę,

Łez utulić nie może,

Że królewicz jedyny,

Z jej tak cierpi przyczyny…

Płacze dniami, nocami,

Wciąż zalewa się łzami,

 

Aż od płaczu niebogi,

Wilgoć weszła w podłogi,

I pokryły się mury,

Pleśnią od tej tortury…

Wreszcie kwartał dobiega,

Jak się płacz jej rozlega;

Aż po roku się cała,

W łzy rzęsiste rozlała,

I zrobił się z królewny,

Staw szeroki, rozlewny,

W którym słychać jak nocą,

Chórem żabki rechocą.

 

A nad stawem wieczorem,

Pod zielonym jaworem,

Co na dany znak wróżek,

Wyrósł tutaj z jej nóżek:

Błądzi młodzian nieznany,

W zbroję z drutu odziany,

I gdy padnie noc cicha,

Jęczy, płacze i wzdycha.

 

Chodzą wieści z dalewic,

Że to właśnie królewic,

Roztęskniony i rzewny,

Szuka ślicznej królewny.