Gawędka o gwiazdce

Widzisz to niebo, kochana dziatwo,

Gdzie srebrne gwiazdki migocą,

A które, myśląc, że to tak łatwo,

Zliczyć kusiłaś się nocą.

 

A gdyś poznała, że wzrok nie może,

Objąć ich w żadnym sposobie,

Myślałaś, że je zliczysz w jeziorze,

Co odbijało je w sobie.

 

Ale w ich roju, pełen zdumienia,

Wzrok się twój błąkał i korzył,

I temu niosłaś hymn uwielbienia,

Co je policzył i stworzył.

 

Główka niezwykłą zajęta pracą,

W której się myśli gubiły,

Dumała nieraz: gwiazd tyle! — na co?

Czy po to, by nam świeciły?

 

Czy Pan Bóg na to w niebios oddali,

Mlecznym je rozlał ruczajem,

Aby się ludzie im przyglądali,

A one ludziom nawzajem?

 

Wszak pomnisz dziatwo, te długie noce,

Ody wzrok twój gwiazdy przezierał,

Myśląc, że łzy tak błyszczą sieroce,

Które Bóg z ziemi pozbierał.

 

Podrósłszy nieco, pytałaś taty,

Znów o te gwiazdy złociste?

A tatko odrzekł, że to są światy,

Jak księżyc, słońce ogniste…

 

Jakimże może być to sposobem?

Sama pytałaś u siebie,

Boś tylko z ziemskim znała się globem,

Obcym ci świat był na niebie.

 

A jednak dziatwo, tak jest w istocie!

Choć myśl cię o tem przestrasza:

Ten blady księżyc i gwiazd tych krocie,

To wszystko ziemie jak nasza!

 

Jakżeby człowiek był próżny, mały,

Gdyby przypuszczał choć chwilę,

Że li dla niego ten świat wspaniały,

I gwiazdek stworzył Bóg tyle!

 

A każda gwiazdka — o! to świat wielki,

I trudno dojrzeć ich końca!

Choć błyszczą niby rosy kropelki,

Są gwiazdy większe od słońca.

 

Nieprawdaż, że to na baśń zarywa,

Jakby ją bajarz układał?

A przecież w słowach tych prawda żywa,

Której się rozum dobadał.

 

A co on zdobył w wiekowym trudzie,

To nam przyswoić potrzeba.

Może i na nas patrzą się ludzie

Z jakiej tam gwiazdy wśród nieba;

 

I tak słuchają, o moi mili,

O naszej ziemi ciekawie:

Jak ty mię dziatwo słuchasz w tej chwili,

Kiedy o gwiazdach ci prawię.