Litościwy Władzio

Wracał ze szkoły żwawy Władeczek,

Już w trzeciej klasie, choć taki mały;

A wtem z jednego z wróblich gniazdeczek,

Co tam na drzewach w górze wisiały,

Wypadł wróbelek biedny, maleńki,

Nieopierzony, o żółtym dziobie;

Więc go Władeczek ujął do ręki,

Myśląc, że ptaszka wychowa sobie.

 

I wnet wróciwszy, w własne łóżeczko

Położył ptaszka, — dał chleba, maku,

Potem mu ciepłe usłał gniazdeczko,

I ciągle myślał o swoim ptaku:

Czy mu też dobrze za klatki kratą?

Czy ma, co trzeba, o każdej porze?

I ucieszony wołał: — „Patrz, tato,

Nigdzie mu lepiej być już nie może!”

 

— „Prawda, mój synku! odparł mu tato,

Może on wdzięczny za serce twoje;

Lecz nie zapomnij, że teraz lato,

Że ptaszek skrzydeł posiada dwoje;

Że może biedny, z za szczebli klatki,

Choć mu tu dobrze, choć ma co trzeba,

Tęskni nieborak do ojca, matki,

I do słoneczka, co świeci z nieba”?

 

Spoważniał Władzio i rzekł: — „Mój Boże!

To go odnieśmy do jego mamy,

Pójdziemy razem, to łatwiej może,

Wśród drzew gniazdeczko ptaszka poznamy!”

I poszli. — Władzio puścił wróbelka,

Nawet nie płakał po jego stracie;

Bo radość jego w tem była wielka,

Że mógł go wrócić mamie i tacie.